E-opowiadania

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Zadowolony, że może wyciągnąć nogi, zajął miejsce przy przejściu.

Autobus ruszył i pasażerowie powyciągali książki, laptopy, wlepili oczy w telefony komórkowe. Próbował poczytać, ale co chwilę dostawał wiadomości od znajomych, na które czuł się zobowiązany odpisać. Przekleństwo bogatego życia towarzyskiego połączone z rewolucją telekomunikacyjną. Wielki czerwony pojazd z wymalowanym na burcie bocianem toczył się przez mazowieckie równiny. Tuż przed Radomiem w jego telefonie wyczerpała się bateria i mógł spokojnie poczytać. Dokończył rozpoczętą kilka dni temu lekturę i ze zdumieniem zauważył, że pisarz, którego podziwiał w szkole średniej, wydał mu się dużo słabszy niż kiedyś. Brakowało szerszej perspektywy, pytań jakie pozostawały z czytelnikiem po zakończeniu utworu. Rozejrzał się dookoła po raz pierwszy od zajęcia miejsca. Spostrzegł po drugiej stronie przejścia dwie dziewczyny niezwykłej urody, a w rzędzie za nimi koleje dwie. Miały oliwkową południową cerę i duże brązowe oczy. Wszystkie brunetki. Różniły się między sobą odcieniem oczu i skóry, jedna miała tęczówki ciemne jak węgiel, inna cudownie orzechowe, a jeszcze inna takie zwyczajne brązowe, jakie można spotkać na polskiej ulicy.

Podobały mu się. Miał tendencję do zakochiwania się w nieznajomych. Czasem na chwilę, czasem na dłużej, czasem na lata. Ja nazywam to dostrzeganiem potencjału. Podoba Ci się dopiero co napotkana osoba i z automatu przypisujesz jej szereg cech, jakie powinien posiadać idealny partner. Jeśli w trakcie poznawania się okazuje się, że cechy przypisywane pokrywają się z faktycznie posiadanymi przez przedmiot westchnień, żyjecie dalej długo i szczęśliwie. Potencjał. Muszę przyznać, że dziewczyny były piękne i gdyby wszystko poszło dobrze, któraś z nich z pewnością tworzyłaby z naszym bohaterem wspaniałą parę. Nadstawił zatem uszu, aby rozpoznać język, w jakim porozumiewały się te cudowne istoty. Nie był poliglotą, ale płynnie mówił po angielsku i znał podstawowe zwroty w głównych europejskich językach. Zawsze powtarzał, że język trzeba znać na tyle dobrze, aby bez problemów zaciągnąć autochtonkę do łóżka. Spodziewał się hiszpańskiego, ale mowa dziewcząt brzmiała gardłowo, z arabska. W ułamku sekundy zrozumiał, że to język z rodziny semickiej, dokładniej hebrajski. Zmroziła go ta myśl i wlała w niego smutek. Nie był rasistą, nie nienawidził Żydów. Pamiętał dzień, w którym bawił się z kolegą i jego czarnoskórym kuzynem na podwórku, trójka normalnych niewinnych 5-latków haratających w piłę, gdy jego ojciec z okna krzyknął wracaj do domu, nie będziesz się bawił z bambusem. Tego dnia nie mógł zrozumieć, dlaczego nie może bawić się z tym czarnoskórym chłopcem; to uczucie zdziwienia - dlaczego nie może obcować z innym człowiekiem - zostało w nim na zawsze.

Gdy dorósł, zapytał o tamten dzień ojca. Ten odparł mu, że nie chciał, by jako jedyny z całej gromady okolicznych dzieci bawił się z murzynem. Żeby go inni rodzice nie wytykali z tego powodu. Tak było na osiedlu z wielkiej płyty, gdzie dorastał. Oczy ukryte za firankami, czujnie wyglądających tematów do rozmowy. Uszy nadstawione, nasłuchujące podniesionych głosów w sąsiednich mieszkaniach i na klatkach schodowych. Niby miasto, a jednak wieś.
Uwierzył ojcu, bo widział w jego oczach zakłopotanie i wstyd. Może prawda była inna, ale jedno spojrzenie w oczy ojca wystarczyło mu za tysiąc słów. Było mu głupio przed dorosłym synem za tamten dzień.

Siedział teraz na wyciągnięcie ręki od tych pięknych dziewczyn i przeklinał w myślach historię. Zastanawiał się, co powiedzieć. Cześć, chciałem wam powiedzieć w imieniu własnym i mojej rodziny, że tęsknimy za wami. Brakuje nam Was. Waszych kręconych włosów, waszych oczu, waszych dłoni, waszej kultury, waszego jedzenia. Jesteśmy niepełni bez was. Powiedzcie to waszym rodzinom w moim imieniu. Zastanawiał się, na ile to jest prawda, a na ile to jest projekcja jego własnych chuci oraz jak takie słowa będą odebrane. Wielokrotnie widział młodzież z Izraela na Placu Grzybowskim, ale nigdy nie znajdował się tak blisko. Długo czekał na tę okazję. Za każdym razem, gdy widział jak przemieszczają się po mieście zwartą kolumną, zastanawiał się, co im powiedzieć i jak do nich dotrzeć. Przypomniał sobie dzień, kiedy był najbliżej nawiązania kontaktu. Spacerował we wrześniowe popołudnie po Tarnowie, gdy usłyszał ten nieprawdopodobnie smutny chóralny śpiew dobiegający z niedalekiej okolicy. Podążył za z nim i zobaczył grupę młodych Żydów i Żydówek otaczającą murowany kikut, który był jedyną pozostałością po synagodze. Jedna z głów się podniosła i skrzyżowały się spojrzenia. Pomachał tej głowie energicznie. Były w tym machaniu słowa: Cześć, jak się masz, dobrze Cię widzieć, poznajmy się, ale głowa szybko się schowała i uciekła w modlitwę.