Zawitało do mnie ostatnio widmo, iż mogę nawiązać nową znajomość. I to z facetem, który bardzo mi się podobał… Widmo było naprawdę delikatne, ale dzięki niemu zrozumiałam mega istotną rzecz.
Był to jeden z tych dni, kiedy od rana trwała ogromna ulewa. Oczywiście urwanie chmury odbywało się dokładnie w tych momentach, kiedy nie korzystałam z komunikacji miejskiej, tylko do niej biegłam:) Tak więc wsiadając do jednego tramwaju, mimo, że pod parasolką, otrząsnęłam się z wody jak piesek, zarzuciłam mym półkrótkim włosem, może nawet zamachałam kuperkiem, kto wie..;) i tak oto zajęta sobą, dopiero kiedy usiadłam na miejscu zorientowałam się, że patrzy na mnie wzrokiem rozbawionego słodkiego pieska pewien facet…
Był dość w moim typie. Średniego wzrostu, fajnie ubrany, w długim swetrze, czy tam cardiganie, który jakoś zawsze sprawia wrażenie, że osoba, która go nosi, jest tak cieplutko bezpieczna, że aż chcesz się tam schronić, rudo-blond włosy, broda.. i najwyraźniej nie chciał ukrywać, że się na mnie gapi (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).
Byłam tak nieprzygotowana na to, że: a) w tramwaju można spotkać kogoś przystojnego, b) że Polak bez powodu uśmiecha się do Ciebie (przyznajcie to trochę niepolskie tak pokazywać emocje – zwłaszcza pozytywne), c) że jak na niego spojrzałam nie odwracał wzroku – wręcz przeciwnie,
….a więc byłam tak nieprzygotowana, że nie spuściłam obojętnie wzrok… chyba obojętnie, tzn pomyślałam sobie „Ej, dobra! wiem, że wyglądam jak piesek, ale nie śmiej się”. Właśnie coś takiego pomyślałam…
Potem ukradkiem zerknęłam raz jeszcze i bum! dotarło do mnie, że on mi się podoba. Potem nastąpiła seria wymiany spojrzeń w stylu „nie patrzę na Ciebie”, poprzeplatane z upornym gapieniem się, kiedy miałam wzrok skierowany w okno albo w telefon…, że kurczę byłam pewna, że on podejdzie do mnie. Wydawał się być otwarty.
Byłam pewna, że tu wydarzy się jakaś historia.. Jakaś dłuższa historia, a nawet myśl, że „to jest to”. Mogłabym się złajać, że jest to gimbazowe myślenie, ale powraca mi pewność siebie, kiedy przypominam sobie historie znajomych, o tym, że kiedy poznali TĘ osobę, wiedzieli OD RAZU, że będzie to ich żona/mąż.
Mózg prymitywny krzyczał w swym migdałowym sosie (ciała migdałowate w mózgu odpowiedzialne jest za automatyczne myśli mózgu), że nie chce tracić tego co ma, nie chce tracić wolności singla, nie jest gotowy, aby przeładować łopatą taką ilość tematów, jaki wywoła nowa osoba, nie jest gotowy wymieszać półkulę lewą z prawą, przestać myśleć, zacząć nie mieć kontroli. Jak? po tylu latach – kiedy wszystko zaczęło się w końcu jakoś układać? Mogę sobie mówić frazesy, że każda strata (nawet „wolności” – a może raczej swobody decydowania za siebie), przynosi coś nowego w życiu. Ale jak to z życiem – zrozumiem to dopiero wtedy, kiedy tego doświadczę.
Tymczasem mój „przyszły partner” nie poświęcił się na tyle, aby dojechać do mojego przystanku lub chociażby usiąść koło mnie na chwilę. Zniknął, nie żegnając się nawet skinieniem głowy.
…….
CDN
Autor: Life Backstage