„Przeżyłam wspólną przygodę z bohaterem wybranej powieści”
Dzisiaj opowiem wam pewną historię o tym jak z Jackiem, jego dziadkiem, czyli Panem Arturem Buntingiem i moją babcią Bagatelą (bohaterami książki pt. „Wielka ucieczka dziadka” Davida Walliamsa) przeżyłam największą i najlepszą przygodę w moim życiu. Wydarzyła się ona w 1983 roku, lecz niektórzy wam powiedzą, że w 1940, ale zaraz się wszystkiego dowiecie.
Pewnej nocy Pan Artur trafił do domu starców („Zmierzchu Życia”), ponieważ tracił pamięć i jego rodzina już nie dawała rady. Czasami podpułkownikowi wydawało się, że jesteśmy w trakcie II wojny światowej w 1940 roku a „Zmierzch Życia” to obóz jeniecki, z którego on musi uciec. Kiedy Pan Bunting przyjechał do ośrodka, moja babcia już tam była, ponieważ moi rodzice stwierdzili, że nie będą się męczyć i z wielką radością ją tam oddali już wcześniej. Każde z naszych rodziców (moje i Jacka) dowiedziało się o tym miejscu od pastora. Moi na mszy, a jego podczas nocnej wyprawy dziadka na wieżę kościoła, gdy myślał, że lata swoim spitefierem.
Samotne spacery w okresie jesienno-zimowym to dla mnie moment, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie muszą kojarzyć się z depresyjnymi wyjściami, włóczeniem się bez celu dla zabicia czasu. Nic z tych rzeczy, dla mnie to chwila spokoju, moment na to, żeby usiąść na ławce i przeczytać kilka stron dobrej książki. Zabieram też swoją lustrzankę, dzięki której praktycznie z każdej pieszej wycieczki zachowuję jakąś pamiątkę.
Potrzebowałam wyjść. Przewietrzyć głowę, zapomnieć o tym co przed chwilą przeczytałam. Byłam wściekła. Nie wiedziałam co mam napisać, ani jak się zachować. Ubrałam się więc, zabrałam telefon i wyszłam z domu. Mieszkałam w małej miejscowości, dookoła było dużo lasów oraz łąk i pól. Postanowiłam więc pójść na spacer do lasu. Tam zawsze odnajdowałam spokój i wewnętrzny balans.
Pamiętam jak mając czternaście lat dowiedziałem się, że moja mama jest w ciąży. Oniemiałem, lecz przyjąłem tą wiadomość z niezwykłym entuzjazmem. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo i cieszył mnie fakt, że będę miał brata ‒ późno, ale jak to się mówi lepiej późno niż w cale.
Emil kończy dziś piąte urodziny i z tej właśnie okazji, przyrządziłem mu małe przyjęcie urodzinowe. Z samego rana, kiedy nasi rodzice szykowali się do wyjścia do pracy, wyszedłem do sklepu, by kupić ulubione przez niego słodycze, takie jak: czekoladowe brownie z chrupiącymi orzeszkami, kilka czekoladowych jajek – niespodzianek, owocowe żelki w kształcie trzymających się za rękę misiów i dwie butelki czerwonej oranżady. Oczywiście nie zapomniałem również o prezencie, który zamówiłem już wcześniej przez internet. Nie było z tym żadnego problemu, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę, że Emil ucieszy się z dużych klocków lego z jego ulubionej serii, śmiesznego, wręcz karykaturalnego misia o głowie wielkości dyni, ubranego w zieloną bluzę z kapturem, w której wyglądał jeszcze bardziej zabawnie i zestaw puzzli o dokładnie stu dwudziestu czterech elementach.
Nie zaplanowałem tegorocznych wakacji, dlatego byłem zdany na pomysły moich rodziców. Moje przypuszczenia, a zarazem obawy sprawdziły się. Ojciec poinformował mnie, że wybieramy się na dwa tygodnie do jego siostry, ciotki Justyny. Prowadzi ona gospodarstwo agroturystyczne, a nieopodal niego znajduje się jezioro. Podczas swojego dzieciństwa to właśnie w tej okolicy spędzałem letnie wakacje. Musiałem przygotować się psychicznie na czas bezgranicznej nudy. To miejsce ciekawe dla dzieciaków, dla mojej siostry Mariki, która zawsze działa mi na nerwy. Nie miałem możliwości, żeby się wykręcić, więc wspólnie z rodziną wsiadłem do naszego kombi i wyruszyliśmy w drogę.