Chciałabym cofnąć się do czasów mojego dzieciństwa i opowiedzieć o spotkaniach, tych rodzinnych, które w tamtych czasach były czymś tak naturalnym i oczywistym, że nigdy potem już tak nie było. Moja babcia ze strony mamy miała sześć sióstr i jednego brata. Niestety dwóch sióstr babci nigdy nie miałam okazji poznać. Pozostałe rodzeństwo pozakładało swoje rodziny i tak z „małej” gromadki dzieci nagle zrobiła się całkiem sporych rozmiarów rodzina:)
Kiedy sięgam pamięcią wstecz to przypominam sobie popołudnia, kiedy to do babci przychodziły cztery jej siostry i godzinami plotkowały o różnych sprawach. Pamiętam jak ja, jako mały berbeć siedziałam u babci w pokoju i z otwartą buzią słuchałam tego co opowiadają ciotki. Czasem babcia chciała mnie wyrzucić z pokoju (widocznie nie wszystkie tematy były dla moich uszu:)), ale nie tak łatwo można było się mnie pozbyć. Najczęściej kończyło się to moim płaczem i to histerycznym:) Prawie co sobotę, wieczorami spotykali się starsi i młodsi, co róż to u kogoś innego z rodziny po to, aby pograć karty. Pamiętam jak czasem gry toczyły się na dwóch stołach! W pokoju zazwyczaj grały Panie (moja babcia, jej siostry i któraś z córek) a w kuchni Panowie (mój dziadek, wujkowie i mężowie córek) Tutaj może nadmienię, iż w naszej rodzinie jest taki fenomen , iż każda z sióstr mojej babci i oczywiście babcia rodziły dziewczynki, natomiast brat babci miał trzech chłopaków! Na takich spotkaniach dym unosił się i to gęsto i niejedna flaszka została obalona i to zarówno w pokoju, jak i w kuchni:) Chociaż w kuchni zawsze było o jedną więcej:)
W każdą niedzielę natomiast obowiązkowo szliśmy do mojej prababci, matki „małej” gromadki dzieci. Spotykaliśmy się wszyscy. Siostry mojej mamy z mężami i wuja z żoną i ich dzieci, co niektórzy już ze swoimi dziećmi i było świetnie, mimo że tłoczno. Prababcia robiła herbatę i kawę, a córki piekły słodkie placki. Czasami można było naliczyć prawie trzydzieści osób. Starsi rozmawiali o swoich sprawach, młode małżeństwa wymieniały się doświadczeniami i to tymi związanymi z dziećmi i tymi mieszkaniowymi, bo to wtedy przydzielali mieszkania dla „młodych małżeństw”, małe dzieciaki, czyli ja z kuzynami i kuzynkami, biegaliśmy dookoła, zajadając się cukierkami, których pomimo kryzysu nigdy dla nas nie brakowało:) A potem prababcia zmarła i nagle nikt już nie mógł znaleźć czasu na to, aby się spotkać. Powiem szczerze, że tęskniłam za tamtymi spotkaniami, za tamtą atmosferą. Potem sama wyszłm za mąż i mając swoje dziecko żałowałam, że nie będzie ono mogło doświadczyć takich rodzinnych spotkań, że nie pobiega z kuzynami i, że nie podsłucha rozmów dorosłych.
Ale okazało się, że nie tylko ja tęskniłam za tamtymi tak rodzinnie spędzanymi wieczorami. Kuzynki mojej mamy wymyśliły, że choć raz w miesiącu będą się spotykały. I tak już od dziesięciu lat co miesiąc spotkania odbywają się u innej kuzynki, co jakiś czas jest wprowadzana nowa „członkini” czyli córka którejś z kuzynek. Wspominamy jak to było kiedyś, bo każda z nas tak naprawdę pamięta inne wydarzenia, pomimo, iż działy się one w tym samym czasie. Wspominamy tych co już odeszli i zawsze przypomni nam się jakaś anegdota. Na spotkaniach wprawdzie w karty nie gramy (chociaż chyba trzy razy się zdarzyło!), ale dym czasem gęsto się unosi i zawsze przynajmniej jedna flaszka jest:) Co spotkanie robimy zdjęcia do albumu, w którym nasz „kronikarz” opisuje najważniejsze wydarzenia, wkleja zdjęcia i co jakiś czas oglądając go śmiejemy się do łez. W tym roku mija okrągła rocznica naszych spotkań i planujemy urządzić rodzinne spotkanie. Będą nestorki naszego rodu, wszystkie kuzynki z mężami, dzieci kuzynek ze swoimi drugimi połówkami i swoimi dziećmi i tylko zabraknie prababci, ale myślę, że będzie szczęśliwa patrząc na nas z góry, że w końcu w tym zabieganym życiu znaleźliśmy czas, aby znów spotkać się w tak rodzinnym gronie.