Odłożyłam słuchawkę. W tym samym momencie, zorientowałam się, że stałam przez całą rozmowę. Nie wiem dlaczego mam nawyk prowadzenia rozmów telefonicznych na stojąco. W domu u rodziców telefon stał na małym stole w przedpokoju i nie było krzeseł. Rozmawianie na stojąco zostało mi do dziś. Teraz usiadłam i zaczęłam trzeźwo myśleć o tym, co usłyszałam.
Byłam zła – jak zwykle zgodziłam się na coś, czego nie miałam ochoty robić. No, z asertywnością to u mnie raczej ciężko. Ale jak tu się nie zgodzić, gdy ktoś bierze nas z zaskoczenia.Za późno na refleksje, zgodziłam się i muszę zaplanować działanie. Nie będzie łatwo, bo muszę zdobyć namiary ponad dwudziestu osób. Trudno, trzeba wziąć się do roboty.
Najpierw miejsce. Najlepsza będzie ta knajpka niedaleko szpitala. Zadzwoniłam, powiedziałam o co chodzi i wstępnie zarezerwowałam pięć stolików na pierwszą sobotę marca. Teraz lista imion i nazwisk osób, które muszę odnaleźć. Mam, to już chyba wszyscy. Teraz internet, portale społecznościowe i nawiązanie kontaktu z wszystkimi po kolei.
Udało się, prawie wszystkich zawiadomiłam o organizowanym za dwa tygodnie spotkaniu klasowym. Część ucieszyła się, część odmówiła, a część zdziwiła się, że chce mi się coś takiego robić. Nie ważne – większość obiecała, że będzie i to się liczy.
Nadszedł dzień spotkania. Jako organizatorka i inicjatorka całej imprezy, udałam się do knajpki pół godziny przed czasem Siedziałam przy stoliku i obserwowałam wchodzących. Miło było patrzeć i zgadywać kim są kolejne osoby. Zadziwiające – klasowe piękności i przystojniacy postarzeli się o wiele bardziej niż ci, których pamiętam jako przeciętnych i nie wyróżniających się żadnymi walorami zewnętrznymi uczniów. Ciekawe dlaczego czas tak różnie obchodzi się z ludźmi, a może oni sami różnie obchodzą się ze sobą...
W gwarze otaczających mnie głosów, co chwila powtarzało się imię Monika. „Będzie Monika?" – pytał Jurek – dziś pracownik jednej z wielkich korporacji. „Ciekawe, czy przyjdzie Monika" – zapytała półgłosem Zosia – wzięta stomatolożka z własnym gabinetem. „Monika na pewno nie przyjdzie, zawsze miała nas w nosie" – zachrypiał Krystian trudniący się sprzedażą wysyłkową czegoś tam. Monika, to duma naszej klasy i szkoły. Zdolna jak diabli, ładna, że aż skręcało i do tego sportsmenka, a konkretnie pływaczka wygrywająca wszystko co się da.
Było piętnaście po czwartej. Wstałam i przywitałam wszystkich, którzy zdecydowali się przyjść. Poczekajmy na Monikę – zawołał Maciek. Tak, dajmy jej szansę. Królowa na pewno się spóźni! – dopowiedziała Baśka – niegdysiejsza przewodnicząca klasy. Cała klasa wybuchnęła gromkim śmiechem.
Odczekałam chwilę, dałam znak, by się uciszyli i powiedziałam: Monika nie przyjdzie.
Oczywiście, że nie przyjdzie, nie ma po co – syknęła zgryźliwie Mariola, właścicielka salonu kosmetycznego.
Nie przyjdzie, bo nie może – powiedziałam poważnie.
Oczywiście, że nie może, - nie poddawała się Mariola – z pewnością ma ważniejsze zajęcia. Ciekawe, jaki rekord właśnie pobija!
Nie przyjdzie, bo nie chodzi – dodałam z naciskiem.
Pewnie, że nie chodzi – piał Krystian - nie chodzi tylko jeździ, i to nie byle czym! Gromki śmiech i oklaski wypełniły salę.
Zamknijcie się! Wrzasnęłam nie panując już nad sobą. Zrobiło się cicho, a ja zaczęłam mówić: Monika nie chodzi, bo jest sparaliżowana. Zeszłym latem pojechała nad znajome jezioro. Była pewna, że jest bezpiecznie, skoczyła na główkę i nie wypłynęła. Uszkodziła kręgosłup w odcinku szyjnym. Dwa tygodnie temu zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chce nas wszystkich zobaczyć. Bardzo o to prosiła i to spotkanie zorganizowałam na jej prośbę.
A co my mamy z tym wspólnego? – spytał Robert.
My nic – odparłam - tylko tyle, że ona chce się z nami spotkać.
Mamy teraz do niej jechać? – dopytywał się Robert.
Nie musimy jechać – ja na to – wystarczy dojść. Monika leży w tutejszym szpitalu.
Na sali zrobiło się nerwowo. Po co mamy do niej chodzić? – spytało kilka osób. Musimy ją oglądać w takim stanie? – odzywały się kolejne głosy. Mało to ludzi choruje – mówili kolejni. Nie, to bez sensu – odezwała się Baśka i zaczęła zbierać się do wyjścia. To nie fair – powiedziała Zosia – miała być impreza, a nie odwiedzanie chorych. Róbcie co chcecie, ja stąd idę. Za Zosią podnieśli się Mariola, Maciek i Krystian. Chwilę później wyszedł Robert, Kasia, Jolka i Darek. Po dwudziestu minutach stałam sama na środku sali...
Zdziwieni kelnerzy zaczęli sprzątać ze stołów, a ja stałam i nie mogłam się ruszyć.
Z knajpki pobiegłam wprost do szpitala. Nie wiedziałam co powiem Monice. Wiedziałam jedno, że muszę tam pójść. Monika zobaczyła mnie, uśmiechnęła się smutno i widać było, że domyśliła się wszystkiego.
Nie mów nic – odezwała się cicho – wiem, że nikt nie chciał do mnie przyjść. Nie przyszli, bo nikt nie lubił mnie dla mnie samej. Podziwiano mnie za urodę, zdolności i talent pływacki. Gdy tego zabrakło, przestałam być interesująca.
Wiesz dlaczego poprosiłam o to spotkanie? Właśnie dlatego, by przekonać się, ile byłam warta dla innych i na co stawiać w nowym życiu...