E-opowiadania

Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

- To sala treningowa, tu nauczysz się jak położyć przeciwnika gołymi rękoma - mówi Peter i wchodzi na ring bokserski. - Chodź tu, pokażesz mi co potrafisz.

- Z chęcią - uśmiecham się, mam teraz okazję żeby dowalić temu gnojowi.

Wskakuję na ring i przyjmuję postawę do walki, kiedyś walczyłam ze wściekłą małpą o kilka bananów i wygrałam. To to będzie łatwizna. Biorę rozbieg by wskoczyć na niego, lecz gdy jestem w locie Thomson łapie mnie za talię i podnosi do góry, jak baletnicę. Teraz pytanie: " Jak on podniósł dziewczynę ważącą około 40 kilo?! ".

- Tańczyłaś kiedyś? - zapytał z uśmieszkiem, opuszczając mnie na podłogę. - Może teraz pokażesz coś co mnie położy?

Dobra, teraz mnie wkurzył. On i jego złośliwy uśmieszek. Zaczynam biec w około Petera. Ten stał tylko i patrzył jak się kręce. W końcu skaczę na jego plecy, a on jak gdyby nigdy nic, wziął mnie na barana i zaczął biegać ze mną na plecach po ringu.

- Jesteś uroczym dzieckiem, - rzekł i ściągnął mnie z pleców - ale czas żebyś przestała żartować i pokazała co potrafisz.

No dobra, czas użyć drastycznych środków. Biorę sznur i zaczynam nim wymachiwać nim jak biczem. Po chwili łapię sznurem nogi Petera, a ciągnę go do siebie, w rezultacie (w końcu) Thomson się przewrócił.

- Nie wiedziałem że masz sznur... Dobrze ci poszło, ale myślałem, że powalisz mnie bez broni. Chodźmy dalej pokażę ci gdzie będziesz spała.

Wyszliśmy z sali treningowej i poszliśmy na wyższe piętro. W tym budynku nie było żadnej żywej duszy oprócz mnie i Petera. Wchodzimy do zadbanego pokoju, którego ściany nie wyglądały jakby ledwo się trzymały, wręcz przeciwnie, były zadbane i otapetowane. Meble były nowe i piękne. Nie widziałam czegoś takiego od czasów dzieciństwa.

- To jest mój pokój, ty będziesz spała w pokoju gościnnym - mówiąc to otworzył drzwi wewnątrz pokoju do innego.

- Łał! Nie widziałam tak zadbanego mieszkania od dawna.

- Racja, post apokaliptyczne domy nie wyglądają najlepiej. Dobra na łóżku masz ubrania przebierz się i przyjdź na kolację.

Ubrania były zadbane i czyste, od kiedy pamiętam nigdy takich nie miałam. Mundurek był dość skąpy, idealnie było widać moje owłosione nogi i ręce, a tym bardziej siniaki po akcji z Rosjanami. To odzienie składało się z oliwkowej koszuli z krótkim rękawem, krótkich spodenek w ciapy o odcieniach zielonego i traperów. Sama w sobie wyglądałam tak całkiem nieźle. Wyszłam z pokoju i zastałam Petera piszącego coś na kartce.

- Skończyłam.

- Och, całkiem fajnie wyglądasz, ale czas coś zjeść - rzekł Peter i wyciągnął z lodówki dwa jogurty o smaku truskawki. - Życzę smacznego...

Zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Ja sama leżałam na łóżku i myślałam... Wieczór to jedyny czas, kiedy można pomyśleć nad tym co się stało. Po co go marnować, skoro tylko teraz można spokojnie myśleć. Zastanawiałam się nad Thomsonem, Rosjanach, szkole, mojej decyzji i rodzicach... " Czy dobrze zrobiłam zgadzając się na naukę? ", " Thomson był całkiem miły, ale zabił moich rodziców, nie można mu ufać... ", " Czy kiedy skończę tą szkołę, będę taka jak Rosjanie? Ludzie będą patrzeć na mnie jak na seryjnego zabójcę? Będę atakować słabszych i młodszych? Będę zabijać nie winnych? ", " Mamo, tato, czemu, do cholery, nie uciekliście ze mną?! ". Od tych myśli robi mi się mętlik w głowię, wstaję i przechadzam się po pokoju. Patrzę przez okno, widać z niego cały kurort. Zaczynam wyliczać statki szeptem.

- Marco Polo, Santa Maria, Russia Army, Santa Anna, America Army... Santa Anna?

Tak, jak na zawołanie, statek Santa Anna z kapitanem Parkerem. Biorę sznur, maczetę i trochę ubrań od Thomsona, i wychodzę przez okno. Niby nie specjalnie, ale jednak, pod moim oknem był stóg siana, więc skaczę i mam miękkie lądowanie. Biegnę w cieniu omijając światło lamp naftowych (po wojnie padła elektryka). Kiedy się zbliżam do statku Santa Anna, słyszę z sobą.

- Ej, ty! - czuję nagły dreszcz, oni mnie złapali... Już po mnie...

- O co chodzi panie władzo... - odpowiada głos starszego pana, który stoji niedaleko mnie

- Dziadku, ty i twoja parszywa łódź zajmujecie miejsce w kurorcie...

- Przepraszam, zaraz odpływam, tylko...

- No to wynocha mi z Gdańska, Parker... - Ten dziadek to kapitan Parker.

- No dobrze...

Biegnę jak najszybciej mogę. Wyprzedzam pana Parkera i wskakuję na pokład statku Santa Anna i czekam... Słyszę bicie mojego serca, to był mój najszybszy bieg w życiu. Teraz opuszczę przeklęty Gdańsk... Opuszczę Rosjan... Opuszczę Thomsona... Nagle statek startuje. Fale miło kołysają statkiem, jak kołyską... Moją kołyską. Wiatr świszcze mi kołysankę... Zapominam o świecie, teraz jestem bezpieczna... Mogę spokojnie usnąć.

Ciąg dalszy nastąpi...

startPoprzedni artykuł12Następny artykułkoniec