List
Kroczyłem w niewiadomą. Było już po północy, a noc była ciemna. Wokół mnie ciemność rozjaśniały jedynie światła miasta, domów, bloków, latarni. Szedłem ciemną uliczką pozbawioną jakiegokolwiek oświetlenia. Zapytacie pewnie po co tak kroczyłem. Chciałem się przejść. Było mi smutno. Przed chwilą straciłem moją największą miłość. Odeszła w objęciach innego. Ja tylko patrzyłem. Po policzkach nadal płyną mi łzy. Była piękna. Jaki ja byłem głupi. Kochałem ją, a ona się mną bawiła. Byłem dla niej kukiełką, która już wyszła z mody, przestała być przydatna. Mówiła, że mnie nie opuści, że zawsze będziemy razem, a teraz odwróciła się i odeszła. Jaki ja byłem głupi. Łudziłem się że nam wyjdzie, a teraz mam nadzieję o niej zapomnieć, lecz nie mogę. Chciałem się zabić. Podążałem tak ciemnym zakamarkiem bez celu. Gdzieś w oddali było słychać szczekanie psów i gwar ulic. Chciałem uciec, uciec od tego życia. Nie mogłem. Nigdy tak nie cierpiałem. Nawet gdy moja matka i ojciec zmarli. Oni zawsze mnie olewali. Miałem wrażenie, że byłem dla nich kulą u nogi. Całą swą miłość oddałem jej i to był błąd. Dla niej to nic nie znaczyło. Chciałem uciec.
Już nigdy nie będę szczęśliwy.
* * *
Chciałem się przenieść w czasie i sprawić by to nigdy się nie stało, byśmy nigdy się nie spotkali. Żałowałem, że nie mogłem. Było to pewnego słonecznego dnia w parku. Krajobrazy tego miejsca były pięknem ale to co zobaczyłem na ławce naprzeciw było jeszcze piękniejsze. To była ona. Siedziała ze smutną miną. Podszedłem i zapytałem o przyczynę smutku. Był to jak się okazało mój pierwszy krok w stronę rozpaczy. Teraz nie mogłem już tego zmienić. Po tym spotkaniu wszystko potoczyło się szybko. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek. Zakochałem się po uszy. Wierzyłem jej. Wierzyłem w obietnice, wierzyłem że jestem jedyny, wierzyłem że mnie kocha. Były to jednak puste obietnice, puste słowa. Nigdy mnie nie kochała. Byłem tylko kolejnym naiwniakiem, który dał się nabrać na jej gierki, a może byłem pierwszym trofeum w jej kolekcji. Nie umiałem przestać o tym myśleć. Zaczął padać deszcz. Miałem wrażenie, że świat płacze razem ze mną, ale po dłuższym namyśle po co miałby to zrobić. Byłem zapomniany przez Boga. Nie miałem kochającej rodziny, nie miałem nikogo komu mógłbym się zwierzyć, zaufać, nie miałem kolegów, przyjaciół, nikogo. Deszcz był tylko znakiem, że świat się świetnie bawi i nie zamierza przestać. Nagle uliczka skręciła w prawo i ciągnęła się dalej około 300 metrów. Widać był ulicę i samochody pędzące gdzieś, do kogoś. Do żony, do pracy, do znajomych lub po prostu w dal ku wolności. Ja nie miałem żadnej z tych rzeczy.
* * *
Spełnił się najczarniejszy scenariusz. Mogłem się tego spodziewać. Choć nie. Skąd miałem wiedzieć że jest taka. Była darem niebios, najlepszym co w życiu otrzymałem. Najwyraźniej niebiosa się ze mnie nabijają. W głowie miałem teraz jedną myśl – zaraz z sobą skończę. Przyspieszyłem kroku. Byłem już 100 metrów od ulicy. Nie umiałem się pogodzić z utratą mojej miłości. Zacząłem biec. Ulica była coraz bliżej. Kochałem ją cokolwiek by ona nie zrobiła. I z tą miłością w sercu dożyłem swoich dni. Samochód przy prędkości 90km/h uderzył we mnie, po czym umarłem.
Teraz jestem w niebie i piszę do ciebie byś wiedziała że zawsze cię kochałem, bez względu na to jaka byłaś. Ta miłość zajęła mnie całego. Kocham Cię.