Jest coś wyjątkowego w przemieszczaniu się z punktu A do punktu B. Coś takiego co pozwala oderwać się od codzienności oraz skłania ku refleksji nad życiem własnym i życiem innych. Warunkiem jest brak powtarzalności tej podróży, wyjątkowość okoliczności lub celu. Może być to podróż dookoła świata, wędrówka do ziemi obiecanej, wyprawa mająca na celu zniszczenia pierścienia albo wyrwania ukochanej z piekła. Wędrowiec zmaga się ze swoimi słabościami, pokonuje je, przechodzi wewnętrzna przemianę i staje się prawdziwym bohaterem. To tyle jeśli chodzi o literaturę. W skrócie.
Smuga światła znalazła drogę do jego twarzy przez szparę między zasłonami i obudziła go zanim zadzwonił budzik. Za oknem słychać było terkot kół wielkich pojemników na śmieci, które pracownicy służb oczyszczania miasta ciągnęli do ciężarówki. Wstał i ulżył pęcherzowi oddając mocz prosto na lustro wody w muszli klozetowej. Wiedział, że sąsiadka z dołu doskonale to słyszy. Bawiła go świadomość, iż odgłos wydawany przez jego szczyny dobiega jej uszu. Skarżyła się na to, że pospać nie daje. Odsłonił zasłony i powitał dzień, którego - jak właśnie zdecydował - nic nie mogło zepsuć. Zobaczył piękne słońce i błękit nieba przyozdobiony lekkimi figlarnymi chmurkami, pieszczotliwie smaganymi podmuchami wiatru. Przypomniały mu morską pianę zdmuchiwaną przez wicher z oceanu, unoszoną wysoko w powietrze. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie tamtego dnia, stał na szczycie 200 metrowego klifu, patrzył na bezkres wód sięgający wybrzeży Ameryki i słuchał fal roztrzaskujących się gdzieś w dole. Otrząsnął się z tych wspomnień i odwrócił się od okna zmierzając w stronę lodówki. Zjadł śniadanie, umył się dokładnie, spakował do torby ubrania na 3 dni. W ostatniej chwili dorzucił parę szortów. W telewizyjnej prognozie pogody zapowiadali co prawda deszcze, ale miało być 24 stopnie ciepła. Do kieszeni spodni wcisnął nóż, bo w końcu jechał do Krakowa. Jeszcze nigdy nie był w Krakowie bez noża. Kiedy jechał tam pierwszy raz w wieku nastoletnim, ojciec wcisnął mu sprężynowca do ręki ze słowami „synu, broń honoru stolicy”. Na szczęście nigdy nie musiał go użyć, ale jak to powiadają, licho nie śpi.
Kiedy dotarł na dworzec, tłum podróżnych czekał na podstawienie autobusu. Spodziewał się małej apokalipsy przy wsiadaniu. Dzień był ciągle piękny, zatem wzruszył tylko ramionami i śmiałym krokiem udał się na odpowiednie stanowisko. Zanucił pod nosem ciemny tłum kłębił się i wyciągał ręce, bo idealnie pasowało to do sytuacji. Nie miał zamiaru pozwolić, aby cokolwiek zmąciło jego dobre samopoczucie. Przywdział na siebie zbroję z humoru wykutą jeszcze w latach 80. Poznał wtedy, co to znaczy przepełniona komunikacja i słynną sentencję warszawski tramwaj to wspaniały wynalazek, zawsze zmieści się jeszcze jeden pasażer. Był spokojny, bo tym razem nie chodziło o tramwaj tylko dalekobieżny pojazd, z ilością biletów równą ilości miejsc. Siedzące miał zapewnione. Podstawiono autobus, przez tłumek przeszło coś jakby iskra elektryczna i ludzie poderwali się, aby zająć jak najlepsze miejsca. Moralna wyższość Chrystusów między narodami świata, która Polacy tak lubili pokazywać innym nacjom, ukazywała swoją prawdziwą zbydlęconą mordę podczas prozaicznej czynności, jaką jest wsiadanie do dalekobieżnego autobusu. Wyobraził ich sobie jako rosyjskich żołnierzy atakujących Reichstag. Brakowało tylko sztandarów i chóralnych okrzyków URAAAA! Za Lenina! Za Stalina! URAAAA!!! Rozbawiło go to, chociaż może innego dnia wywołało by to jego wściekłość. Uważał, że polskie zapatrzenie we własny interes rozlewa się po cywilizowanym świecie wraz z falą spragnionych łatwiejszego życia uciekinierów z Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Dla przykładu podawał zjawisko zaobserwowane w dublińskich autobusach. Przed 2004 rokiem, ludzie grzecznie czekali na autobus w kolejce i zajmowali miejsca w kolejności przybycia na przystanek. Kiedy pierwsza, prawie stutysięczna, fala imigrantów z Polski pojawiła się na wyspach, o kolejności wsiadania zadecydowała szybkość reakcji i umiejętność „zastawiania się”, aby nie dać się wyminąć w wyścigu do środka autobusu sprytnemu rywalowi. Wkrótce rodowici Irlandczycy robili to samo co Polacy. Porządek i kulturę trafił szlag. Opowiedział tę pouczającą historyjkę nieznajomemu współtowarzyszowi i kilka najbliżej stojących osób pokiwało głową z aprobatą. Reszta była zajęta szturmem na drzwi autobusu. Oczywiście mógł wykorzystać swoją masę i doświadczenie zdobyte podczas przepychania się do szatni z numerkami w szkole średniej, ale nie chciał zachowywać się jak zwierzę. Wolał obserwować z drwiącym uśmieszkiem, jak robią to inni. Nie oszukujmy się – zadzierał troszkę nosa. Wsiadł jako jeden z ostatnich i był świadkiem scenki, która tylko pogłębiła jego pogardę dla szturmujących autobus ludzi. Wszystkie miejsca przy oknach były już zajęte. Wolne pozostały tylko pojedyncze fotele przy przejściu. Para zakochanych w sobie młodych ludzi prosiła szturmowców przy oknach, aby przesiedli się do kogoś, ponieważ oni chcieliby spędzić pięciogodzinną podróż razem. Nikt się nie zgodził. Powiedziałby im co o nich myśli, ale to był taki wspaniały dzień, a podróż dopiero się zaczynała. Uznał, że szkoda na to nerwów.