Rozdział II
Praktycznie nic nie pamiętam po tym co zobaczyłem na drodze. Jednak widok ciała osoby którą się kochało to najgorsza kara jaką można człowiekowi wyrządzić.
Przez prawie pół roku byłem na oddziale psychiatrycznym, ciągle pod nadzorem. Pamiętam stamtąd Susan, bardzo miła kobieta, przez dwa tygodnie dobrze się poznaliśmy, a piętnastego dnia naszej znajomości powiesiła się pod prysznicem. Przypominam sobie jeszcze pielęgniarzy wiecznie smętnych i obdartych z emocji.
Najbardziej nie lubiłem tych leków. Musiałem brać takie duże czerwone piguły trzy razy dziennie i białą raz na noc. Biała-proszki usypiające, a czerwone-torazyna. Po wpływem torazyny musiałem się wysilać się by coś powiedzieć i skupić żeby nad czymkolwiek się zastanowić. Przypomina to chwilę po przyjęciu ciosu od zawodowego pięściarza, sekunda niemożności którą czujesz przez kilka godzin.
Po wyjściu ze szpitala na mojej lokacie było trzysta tysięcy funtów, a w skrzynce na listy tona rachunków. Po odjęciu wszystkich opłat zostało sto tysięcy i pięćdziesiąt trzy funty.
Postanowiłem skończyć studia. To akurat nie był problem ponieważ byłem pół roku przed klasą z dziennikarstwa, a do reszty przedmiotów miałem tylko miesiąc zaległości poprzez naukę przez Internet jeszcze w szpitalu. Byłem zszokowany kiedy pozwolono mi się tak uczyć. Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Po ogarnięciu domu, dziwnych taśm i kurzu, sprawdziłem to i okazało się, że można coś takiego zastosować tylko i wyłącznie gdy pacjentowi to pomoże. Faktycznie pomagało mi to przetrzymać wiele godzin pod wpływem torazyny.
Zauważyłem dziwną ciszę w domu, środek dnia, a Georga nigdzie nie było.
Kilka godzin później na drugiej stronie ulicy zatrzymał się radiowóz i zaraz po tym ktoś zapukał do drzwi mieszkania.
- Witam! – usłyszałem niski głos policjanta po otworzeniu drzwi – Jestem sierżant Hannel, z tutejszej policji.
- Witam! Proszę wejść sierżancie
-Słyszeliśmy, że pan w końcu wrócił jednak nie mamy dla pana dobrych wiadomości.
- Czemu? Coś się stało z Georgem?
- Niestety popełnił samobójstwo w tydzień po pańskim wyjeździe
- Co? To niemożliwe. On… On był najbardziej cieszącym się życiem człowiekiem jakiego znałem.
Po sześciu miesiącach sobie to uświadomiłem. Zawsze kiedy go widziałem miał dobry humor i uśmiech na ustach, pomijając sytuacje niestosowne, ale poza tym zawsze był uśmiechnięty.
- Przykro mi. Niestety nie mogliśmy nic zrobić. Znaleźliśmy go w tydzień po zgonie, kiedy sąsiedzi zaczęli się skarżyć na smród.
- Gdzie to się stało?
- W jego pokoju. Leżał na łóżku wygięty w chińskie s . Posprzątaliśmy jego pokój i wywietrzyliśmy cały dom.
- Dziękuje. Ale wolałbym teraz zostać sam.
- Dobrze. Rozumiem – powiedział policjant wychodząc – Do widzenia.
Przez trzy miesiące siedziałem w domu. Próbowałem znaleźć sobie miejsce, ucieczkę od bólu i błogi spokój. Próbowałem wszystkiego jednak tylko nieliczne próby dawały jakikolwiek efekt. Jedną z tych rzeczy była medytacja, polegałem tylko na niej. Podczas medytacji znajdowałem spokój.
Jednak po wyjściu świat wydawał mi się pusty i do tej pory czasami mi się taki wydaje.
Jak bywa dość często tak i tutaj musiał trafić się ktoś kto mnie wyciągnął z dołka. W moim przypadku była to Betty i jej córka Samantha. Pierwszy raz zobaczyłem je w parku kilka miesięcy po wyjściu ze szpitala. Później zobaczyłem samą Sam w sklepie.
- Cześć! Czemu jesteś tu sama?
- Przyszłam kupić sobie loda! – odparła dumnym głosem tupiąc nóżką.
Było lato ponad dwadzieścia pięć stopni. Rekordowo wysokie temperatury jak na Londyn. Dzieci bawiły się w parkach, pełno ludzi na zewnątrz i zimne lody w sklepie na mojej ulicy.
- Dobrze. Ale gdzie twoja mama?
- Mama jest w sklepie obok. Kupuje mi nową sukienkę.
Dziewczynka podeszła do kasy i chcąc zapłacić przeszukiwała kieszenie.
- Przepraszam ale bez zapłaty nie zjesz lodów. Przykro mi panienko.
- Zaraz przyjdzie mama i zapłaci.
- Ja zapłacę. Niech urocza panienka zje sobie lody.
- Dziękuje proszę pana.
- Nie ma za co maleńka.
- Ja nie jestem mała.
- Dobrze, już dobrze. A teraz idź już do mamy.
W tej chwili weszła Betty ubrana w kremową sukienkę i kapelusz przeciwsłoneczny z torbą ze sklepu z sukienkami. Podeszła do niej dziewczynka i wskazując na mnie palcem powiedziała.
- Ten pan kupił mi lody – z uśmiechem wskazywała na mnie – O ten pan.
- Widzę kochanie ale nie wolno pokazywać palcem. Panu może się to nie podobać. – powiedziała rozkazującym tonem po czym się uśmiechnęła.
- Nic nie szkodzi. Nie mogłem patrzeć na tę smutną twarzyczkę. Po prostu musiałem jej kupić te lody – i spojrzałem znów na tę uśmiechniętą dziewczynkę.
- Dziękuje bardzo – Betty zbliżyła się do mnie i szepnęła – Inaczej by narzekała mi cały dzień.
- Nie ma sprawy. Jestem Gabriel – odparłem i podałem Betty dłoń.
- Witam. Jestem Betty, a ta młoda dama to Samantha. – podała mi dłoń i oparła ręce na ramionach dziewczynki jednocześnie zatrzymując ją w miejscu.
Później widywaliśmy się już coraz częściej w parku, w sklepie i na basenie. Odkryliśmy z Betty wspólne zainteresowanie teatrem i sztuką. Od czasu do czasu też odwiedzaliśmy naszych znajomych z teatru na obiadach i balach. Zaczęto uważać nas za kochanków. Betty miała męża ale on wiedział, że to tylko i wyłącznie przyjaźń.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Po jakimś czasie zaczął być podejrzliwy i wypytywał raz na jakiś czas ludzi czy nie działo się nic niestosownego.
- Witaj Betty. Jak podobał ci się dzisiejszy spektakl? – spytał nasz wspólny przyjaciel Tom – Jak wrażenia?
- Jak zwykle piękna gra aktorów. Muszę ci pogratulować genialnego zespołu. Oczywiście nie można ominąć świetnego scenariusza.
- Zgadzam się. Te wszystkie monologi i pomysł na taką scenografię. Po prostu świetny – wtrąciłem się w zdanie Betty – Przepraszam cię Betty przerwałem ci.
- Nie ma za co. I teraz ja się z tobą zgadzam. Ten spektakl był fenomenalny.
- Dziękuje ale większość gratulacji należy się aktorom. Ja tylko wszystko koordynowałem – odparł Tom wskazując aktorów.
- Nie bądź taki skromny musiałeś ich jakoś zmotywować i zebrać to wszystko do kupy.
- Nie, nie, nie to do aktorów te wszystkie gratulacje ja tylko koordynowałem. Proszę Ted, Mandy, Logan. Zawołajcie resztę idziemy do baru się napić. Gabe, idziecie? – spytał ciut za głośno.
- Masz ochotę? – spytał Gabriel.
- Tak bardzo chętnie jednak będziesz mnie musiał potem odprowadzić nie wiem czy trafię później do domu. – odparła z nutką sarkazmu w głosie.
-Tak już idziemy! – krzyknął Gabe do grupy aktorów.
Wszyscy razem poszli dyskutując o minionym spektaklu i aktorzy sami siebie krytykowali, wytykając sobie nawzajem błędy i zająknięcia. W tym towarzystwie była to swoista forma opowieści i dowcipów.
Tak zakończyłem pisanie tej próby literackiej, liczę na szczere komentarze, jakie by nie były ( oczywiście jeśli ktoś doczyta do tego miejsca)