Miałem w życiu tylko jednego prawdziwego przyjaciela- Krzysia.
Poznałem go w wieku przedszkolnym na podwórku.
Byliśmy nierozłączni, razem chodziliśmy po drzewach gzymsach i dachach, jadłem u niego obiady on u mnie. Jego rodzice traktowali mnie jak syna a siostra jak brata i vice versa.
W wieku kilkunastu lat ustaliliśmy między sobą tak dla zabawy hasło, o którym nikt nie wiedział, żaden z naszych kumpli. Taki punkt rozpoznawczy -jakby ktoś spróbował się pod któregoś z nas podszyć. To była nasza identyfikacja. Znakiem rozpoznawczym był gest, który kojarzył się z pewnym tylko nam znanym niecodziennym, więc trudnym do zapomnienia wydarzeniem. Razem chodziliśmy na dziewczyny, na balety, podobnie się ubieraliśmy, podobnie myśleliśmy. Byliśmy dla siebie przewidywalni, lojalni.
Umieliśmy słuchać siebie nawzajem. Odwiedzaliśmy siebie w wojsku na przepustkach. Razem umawialiśmy się na spacery z dziewczynami. Potem z żonami. Wiedziałem o nim wszystko. Nawet to, że się niechcący zakochał, choć był przecież żonaty. Wiem, że walczył z tym jak potrafił, ale nie wiem, z jakim skutkiem, bo niedługo potem został zamordowany.
Tuż po pogrzebie przyśnił mi się po raz pierwszy i zapoczątkował serię wzajemnie ze sobą powiązanych odcinków.
SEN pierwszy
Zobaczyłem go na naszej ulicy jak szedł obłąkany nikogo nie widząc Wyglądał jak biedak, żebrak. Ubrany nieciekawie. Podszedłem do niego ucieszony, że go widzę
(jeszcze nie przyzwyczaiłem się do jego śmierci), ale mnie minął i poszedł dalej nawet nie podnosząc wzroku.
Sen drugi
Po jakimś czasie powtórka identyczny sen po raz drugi z tym, że chodziłem za nim dłużej i pytałem się kolegów, których mijaliśmy, co się z nim dzieje. Odpowiadali, że on tak ma od jakiegoś czasu...
Opowiedziałem sny mamie i ta poradziła pomodlić się za niego, zmówić różaniec.
Sen trzeci
Po roku przyśnił mi się w identyczny sposób. Błąkał się po naszej ulicy bez celu na nikogo nie reagując wyglądał jak kloszard. Podszedłem do niego, ale wcale mnie nie widział i nie reagował. To było trudne dla mnie nawet we śnie -mój najlepszy przyjaciel mnie ignoruje. Co ciekawe ignorował również siostrę, która wzięła go za rękę i poprowadziła do domu.
Byłem wtedy zwyczajnym młodym facetem, który nie miał specjalnie ochoty na modlitwę. Mimo tego zmówiłem drugi różaniec i przy okazji parafialnego odpustu, przekazałem odpust zupełny za jego duszę. Od tego czasu na każdej mszy św., na której byłem mówiłem parę słów modlitwy w jego intencji.
Potem za parę miesięcy była okazja przekazać na niego drugi odpust zupełny.
Po jakimś czasie przyśnił mi się w identycznym śnie w tym samym miejscu na naszej ulicy ( Niedzielskiego), ale już się nie błąkał i nie uciekał a nawet chodził za mną pół kroku jak cyganka za cyganem, nic nie mówiąc i nie podnosząc wzroku. Patrzył w ziemię, słuchał mnie, ale nie odpowiadał, milczał jak do niego mówiłem i patrzył w ziemię, ale jak odchodziłem - podążał za mną Poszedłem do jego rodziców, on za mną, ale gdy zobaczył rodziców wszedł do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi....
Przez wiele lat, jeżeli się modliłem to tylko za niego, bo nie miałem jeszcze za kogo a modliłem się niezbyt często jak to młodzian.
Kilkanaście lat temu z całą rodziną zrobiliśmy sobie wycieczkę do Lourdes we Francji. Jest tam największy chyba na świecie ośrodek kultu maryjnego i cel pielgrzymek, odwiedzany rocznie przez wiele milionów osób z całego świata. Szczególne wrażenie wywarła na nas celebra odmawiania na głos przez pielgrzymów - różańca we wszystkich językach świata. Jak przyszła kolej na język polski to zatrzęsły się posady tyle tam było rodaków. Miejsce mistyczne i chwila podniosła.
Modliłem się tam przed Grotą w jego intencji przekazując dar łaski na konto Krzysia...
Przyśnił mi się następnej nocy. Sen był nieco inny i trwał tylko chwilę, ale był najwyższej jakości. Teraz bym powiedział Full HD.