Była sobota, mój ulubiony dzień tygodnia. Jak zwykle wstałam koło 9-tej i w piżamie udałam się do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i kawę. Uwielbiam takie poranki, kiedy nie ubrana, bez pośpiechu i na luzie, ze świadomością możliwości powrotu do ciepłego łóżka, mogę siedzieć przy stole i marnować czas. To jest czas dla mnie i tylko dla mnie. Zjadłam śniadanie, umyłam włosy i z ręcznikiem na głowie szłam do pokoju, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Na pewno administracja – pomyślałam. Jak zwykle w soboty roznoszą zawiadomienia o podwyżkach. Nic z tego, nie idę, niech włożą do skrzynki.
Dzwonek u drzwi rozległ się ponownie. Tym razem był podwójny i bardziej natarczywy. Uparta baba – mruknęłam, musi mieć podpis – wstałam i powlokłam się do wyjścia. Otworzyłam drzwi i widzę, za progiem stoi jakiś facet. Nie znam go. Nie, Znam! Ale zaraz, to niemożliwe! To nie może być on! Chyba jednak on, trochę wyższy i bledszy niż pamiętam. Co jest grane?! Jak śmie zjawiać się tu i nachodzić mnie znienacka z mokrą głową i w szlafroku!
Spoza moich myśli dotarło do mnie „witaj, mogę wejść?"
Już miałam powiedzieć odejdź stąd i zamknąć drzwi, gdy usłyszałam siebie mówiącą „tak, proszę". Zarejestrowałam też, że zamiast zrobić krok w przód i domknąć drzwi, cofam się i wpuszczam do środka Piotra – moją szkolną miłość sprzed kilku lat.
Szedł za mną cichy jakiś i skupiony, ja nie mówiłam nic. Przed oczami miałam obrazy, które tak długo usiłowałam zatrzeć w swojej pamięci. Moment, kiedy Piotr po raz pierwszy pojawił się w naszej klasie, pierwsze spotkanie spojrzeń i pierwszą pewność, że to ten. Pewność, tym większą, że odwzajemnioną. Wyjazd w trzeciej klasie do Kazimierza Dolnego, podczas którego nie liczyło się nic poza nami. Nic poza dotykiem i zapachem, który przyprawiał o drżenie. Nic, poza wspólnym podziwianiem wieczornej panoramy miasta, bliskością otuloną ścianą wąwozu, przemierzaniem kamieniołomów i zaglądaniem do sklepików z pamiątkami. Klasa trochę się śmiała i komentowała, ale my byliśmy poza tym. Wspólne „przedwigilię", bo Wigilię trzeba było spędzać z rodziną. Wymykaliśmy się z domów, by choć przez chwilę pobyć razem, trzymać opłatek w zziębniętych dłoniach i życzyć sobie wspólnej przyszłości. Szalone Sylwestry, dyskoteki z których wracaliśmy nad ranem...
A potem nagły koniec wszystkiego: rodzice Piotra przeprowadzili się na drugi koniec Polski, a on powiedział mi o tym na trzy dni przed wyjazdem. Czekał z tym tak długo, bo chciał żebyśmy jak najdłużej cieszyli się sobą. I te obietnice, że będziemy pisać, że nie wyjeżdża na koniec świata, że i tak będziemy razem. A potem cisza, ani jednego listu, mimo kilkunastu wysłanych przeze mnie, listów pełnych najpierw radosnego oczekiwania, potem pytań i niepokoju...
Potem złość, której nie da się opisać, wyrzucenie wszystkich pamiątek i wspomnień. Wyrzuciłam to wszystko i nie sądziłam, że tak łatwo wróci. Wróci, jak tylko go zobaczę.
Stoi teraz przede mną bezradny, z opuszczonymi rękami. Stoi i mówi coś, ale ja nie rozumiem. Jaki wypadek? Jakie listy? Piotr trzyma coś w ręku i daje mi to. Co to jest? Nie, to ponad moje siły. Przede mną na stole leżą moje listy, listy, które wysyłałam do niego i na które nigdy nie odpowiedział. Zaraz, ale on mówił o jakimś wypadku. Opanowałam się i odezwałam: możesz powtórzyć, jestem w szoku i nie wszystko do mnie dociera.
Posłuchaj – on na to. Pół roku temu moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Właśnie porządkuję ich rzeczy osobiste. Przedwczoraj znalazłem to – wskazał na stosik listów leżący na stole. - Nie wiedziałem, że pisałaś. Nie wiem dlaczego to zrobili. Mogę się jedynie domyślać, że bali się, że zostawię ich i wrócę do ciebie. W końcu mieli mnie jednego...
Po co przyjechałeś – zapytałam, nie przejmując się już, że po twarzy płyną mi łzy.
Przyjechałem po to, by wyjaśnić ci całą sprawę. Niczego nie oczekuję, ale chcę żebyś wiedziała jak było. Nigdy cię nie zostawiłem i nie zapomniałem o tobie...
Od owej soboty minęło już ponad dwadzieścia lat. W tym dwadzieścia lat udanego związku z Piotrem. Związku, który zaczął się tak wcześnie i przeszedł tak ciężką próbę.