E-opowiadania

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

– Cześć, Oktawia. ‒ Witam się wesołym głosem.
– Cześć… dzwonię, bo nie przyszedłeś dziś na uczelnię… chciałam się tylko upewnić…
‒ Wiesz co… nie miałem ochoty przesiadywać tam dzisiaj do wieczora… zresztą brat ma dzisiaj urodziny, no i…
‒ Wiem, że wszystko co powiem… będzie… nawet nie potrafię się wysłowić.
‒ Posłuchaj Oktawia. ‒ Wychodzę z salonu. – Między nami wszystko gra, okej? Rozmawialiśmy już o tym. Nie poszedłem dziś na uczelnię nie z twojego powodu…
Oktawia zamilkła.
‒ Niczego sobie nie musisz wyrzucać. ‒ Dodaję, przechodząc do kuchni.
‒ Ale ja…
– Jesteśmy dorośli. ‒ Przerywam, przemawiając już nieco bardziej poważniejszym tonem. – Czasami nie wszystko układa się po naszej myśli… nie wyszło nam, ale… to nie jest powód, by żywić do siebie jakąś urazę.
Moja była, a zarazem pierwsza dziewczyna milknie ponownie.
‒ Ani, ty, ani ja nie możemy się obwiniać… nie wyszło nam, ale… chyba nadal możemy być przyjaciółmi, oczywiście, jeśli tylko byś chciała…
‒ Tak. – Słyszę, że Oktawia zaczyna płakać.
‒ Proszę cię… nie płacz.
– Możemy się spotkać? Dziś?
‒ Z chęcią się z tobą spotkam, ale… nie dziś. – Urywam, po czym dodaję: ‒ Może w poniedziałek po zajęciach? Pasowałoby ci?
– Tak…
‒ Świetnie. Jesteś na uczelni, prawda? – Spoglądam na okrągły zegarek zawieszony na ścianie o kolorze kawy z mlekiem. Dochodzi południe.
‒ Tak, ale…
– Zatem nie płacz, bo będziesz wyglądać jak czarownica. – Wymuszam z siebie sztuczny śmiech, odczuwając ciężar tej rozmowy.
– Zdaję sobie sprawę, jak okropnie musisz się teraz czuć…
– Oktawia, nie gadaj głupot. Jesteśmy przyjaciółmi, okej?
Nie słysząc oczekiwanej przeze mnie odpowiedzi, ponawiam pytanie.
‒ Jesteśmy przyjaciółmi?
– Tak… oczywiście… ‒ Oktawia nie przestaje szlochać.
Słyszę w głośniku swojego telefonu przejeżdżające auta i już wyobrażam sobie tę prześlicznej urody dziewczynę, siedzącą przed uczelnią na jednej z tych brązowych ławeczek, na której zresztą poznałem się z Oktawią, kiedy to na jednej z przerw poprosiła mnie o ogień, trzymając w dłoni paczkę mentolowych papierosów. Tak to się wszystko zaczęło.
‒ Przepraszam cię, ale muszę kończyć. Porozmawiamy niebawem i pamiętaj… będzie jak dawniej. ‒ Wypowiadam te słowa nie do końca wierząc w to co mówię.
Chwilę później zakańczam tą jakże ciężką pod względem emocjonalnym dla mnie rozmowę. Wychodzę z kuchni i ponownie przed moimi oczami ukazuje się widok całkowicie rozłożonej jasnobrązowej drabiny i opadniętej klapy od strychu.
– Co jest…? ‒ Mamroczę pod nosem, unosząc wzrok ku ciemnym wnętrzu pomieszczenia znajdującego się nad moją głową.
Ponownie podchodzę do kąta korytarza, chwytając za srebrny pręt, oparty o dębowy kredens. Składam drabinę, zamykam klapę, po czym przekręcam mocno zamek, upewniając się, że wejście zostało solidnie domknięte. Takie sytuacje zdarzały się już w naszym mieszkaniu, więc było to tylko kwestią czasu, kiedy incydent będzie się powtarzał ze zdecydowanie większą częstotliwością. Tata jak zwykle jednak, przekładał sprawę na później, choć nie podlegał wątpliwości fakt, że taki stan techniczny wejścia na strych mógłby stać się całkiem niebezpieczny. Drabina z łoskotem lądowała na podłogę korytarza, zatem gdyby ktokolwiek stał w tym momencie w tym miejscu, mogłoby to się skończyć poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, a w przypadku mojego małego brata… to już lepiej nawet nie myśleć.