- Oczywiście, chciałbym dla pana pracować. Jestem zaszczycony, że składa mi pan taką propozycję. Chciałbym jeszcze tylko wiedzieć, z kim mam przyjemność…
- Moi ludzie mówią na mnie Al Franko. Więcej na razie nie musi pan o mnie wiedzieć.
Baczko słyszał to nazwisko. Mało kto go nie słyszał. Franko był najważniejszym człowiekiem w Szczecinie, jego wola zawsze była wypełniana. Był bardzo wysoko postawionym członkiem mafii, nad nim ponoć był tylko jeden człowiek, o którego tożsamości nie było nic wiadomo, nazywano go tylko „Najwyższą Instancją”.
- A teraz przejdźmy do interesów – kontynuował Albert – Na początek, na tak zwany „okres próbny”, będziesz wykonywał polecenia pana Bitkowskiego – wymawiając to nazwisko wskazał ręką na siedzącego w fotelu mężczyznę.
Baczko odwrócił się w jego stronę. Bitkowski skinął mu głową, a on odwzajemnił skinięcie.
- Będziesz robił wszystko, co on ci każe, a po każdym zadaniu zgłosisz się do niego po wynagrodzenie. Resztę już panowie omówicie między sobą. No, możecie już iść.
Baczko wstał i został poprowadzony przez Bitkowskiego w stronę wyjścia.
- Aha, jeszcze jedno – rzucił za nimi Franko – panie Baczko, jeśli wykaże się pan lojalnością i zawodowstwem, może pan liczyć na szybki awans.
Wszyscy się lekko uśmiechnęli, po czym nowy człowiek „organizacji”, wraz ze swoim przełożonym opuścili mieszkanie. Franko czekał na powrót mężczyzny, któremu zlecił sprawdzenie kim jest Dariusz Baczko. Chciał się jak najszybciej dowiedzieć wszystkiego o tym człowieku.
- Niełatwo było cokolwiek o nim znaleźć – zaczął mężczyzna, który właśnie wszedł do mieszkania Alberta Franko – dlatego, że nie ma on żadnej rodziny, nikt go nie zna, nie wiem czy ktoś w ogóle wie o jego istnieniu.
- To dla nas bardzo dobrze – przerwał mu Franko z zadowoloną miną – takich ludzi nam właśnie trzeba. Będzie działał jak cień z ukrycia.
- Jest tylko zarejestrowane jego urodzenie, to, że został ochrzczony, chodził do szkoły podstawowej, a potem ślad po nim zaginął. Nic więcej o nim nie ma. Matka nie żyje, a ojciec wyjechał z kraju, zerwał z nim kontakty. Więcej nic o nim nie znalazłem, przykro mi…
- Nie ma sprawy, co trzeba, to już wiem. Jest dobry w tym co robi, więc może zastąpić nam Karskiego, który przez niego został przymknięty. Dziękuję - rzekł Franko, klepiąc swojego człowieka po ramieniu i wręczając mu parę banknotów.
Komendant szczecińskiej policji siedział w swoim gabinecie i wypełniał jakieś papiery. Za chwilę miał skończyć pracę i był umówiony na spotkanie z człowiekiem Alberta Franko. Ponoć miał mu jakąś ważną informację do przekazania. Trochę się obawiał tego spotkania, ponieważ ostatnio jego podwładni funkcjonariusze zamknęli paru ludzi Franka, co mogło go zdenerwować, a wszyscy wiedzieli jak kończą ci, którzy mu podpadną. Komendant wiedział jednak, że ludzie Franka nie ośmieliliby się go tknąć. Co prawda w ostatnim czasie jeden policjant został zamordowany, ale był to zwykły posterunkowy, a komendanta raczej by nie ruszyli. Poza tym nie było wcale pewne, czy to ludzie Alberta Franko zabili tego posterunkowego. Odczuwał jednak pewną obawę przed tym spotkaniem. Co prawda wcale nie musiał na nie iść, ale liczył na wznowienie współpracy z organizacją Franko, gdyż wtedy znów dostawałby od nich co miesiąc duże pieniądze. Zamknął gabinet i poszedł do swojego prywatnego auta. Pojechał nim w umówione miejsce. Człowiek od Franka już tam czekał, siedział w czarnym volvo i palił papierosa. Komendant wyszedł ze swojego wozu i wsiadł do samochodu tego człowieka.
- Co masz mi do przekazania? – spytał na wejściu, bez wymieniania zbędnych grzeczności.
- Witam, panie komendancie. Al Franko prosił, bym przekazał panu, iż morderca, który w ostatnim czasie narobił tyle szumu, został już uciszony.
- Co to znaczy? Złapaliście go?
- Tak. Nie narobi więcej kłopotów.
- Kiedy został złapany?
- Dwa dni temu.
- To czemu nic o tym nie wiem? Moi ludzie nadal go szukają…
- Już pan wie. Albertowi Franko było przykro, że podejrzewa pan o te zabójstwa jego organizację, więc postanowił ujarzmić mordercę.
- Czy wydacie go nam? – spytał komendant z nadzieją w głosie. Złapanie tego bandyty przyniosłoby mu dużą chwałę.
- Nie, już go nie ma.
- Zabiliście go?!
- Ja nic o tym nie wiem. Pan Franko kazał panu powiedzieć tylko, że więcej kłopotów nie narobi. Czy teraz możemy znów liczyć na przychylność z pana strony?
- To zależy – odpowiedział komendant tonem kogoś, kto czegoś oczekuje.
- Spodziewam się od czego – uśmiechnął się człowiek Franka – szef poprosił mnie jeszcze, bym w ramach przypieczętowania naszej przyjaźni przekazał panu to – wręczył komendantowi kopertę, w której znajdowało się dwa razy tyle pieniędzy, co ten zarabiał przez miesiąc w policji – taki mały dodatek do pensji.
Komendant przeliczył pieniądze i uśmiechnął się.
- Trafniejsze byłoby określenie, że to moja policyjna pensja jest dodatkiem do tego, co dostaję od pana Franko. Możemy wznowić naszą współpracę.