- Coś się stało z szefem, nigdzie nie można go znaleźć. Póki się nie dowiemy, co się z nim dzieje, ja przejmuję stery – powiedział.
- Czy miał z kimś na pieńku? Ktoś mógł go sprzątnąć? A może po prostu zapił za mocno wczoraj na spotkaniu i jeszcze śpi? Chociaż to nie w jego stylu…
- Właśnie, przecież ty go wczoraj odwoziłeś ze spotkania. Ostatni go widziałeś – rzekł jeden z ludzi do Baczki.
Dariusz zaniepokoił się lekko, myślał, że nikt nie wie o tym, iż wczoraj odwoził szefa ze spotkania.
- No, tak… Odwiozłem go do domu i tam zostawiłem… Potem go nie widziałem – Baczko starał się mówić pewnie, lecz nie do końca mu to wyszło.
- Więc nie wiesz, co się mogło z nim stać? – dopytywał inny z ludzi.
- Nie mam pojęcia – powiedział Baczko – dajcie mi spokój. Zamiast pierdolić, lepiej weźcie się za szukanie go. Jazda!
Mężczyźni rozeszli się, lecz trochę zdziwiło ich zachowanie Baczki. Jeden z nich postanowił zawiadomić Alberta Franko o zajściu. Mimo, iż powiedziano mu, że na ten numer może dzwonić tylko w naprawdę wyjątkowych okolicznościach, wykręcił go i rzekł:
- Panie Franko, przepraszam, że niepokoję, ale zdarzyło się coś dziwnego. Nasz szef, pan Bitkowski, gdzieś zniknął. Byliśmy z nim umówieni i nie przyjechał, zamiast niego przybył Dariusz Baczko i powiedział nam, że teraz on zajmuje jego miejsce. Wydało mi się to trochę dziwne, bo on go wczoraj wieczorem odwoził do domu, a jak go o to pytaliśmy to był jakiś… dziwny. Taki jakby zakłopotany. Chciałem tylko pana ostrzec i spytać, co mamy robić, czy słuchać Baczki póki pan Bitkowski się nie znajdzie, czy może mianuje pan jego zastępcą kogoś innego?
Franko zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział:
- Na razie go słuchajcie, ale informujcie mnie o jego ruchach. A jutro się z nim spotkam i dowiem się, co jest grane.
- Dobra – rzekł mężczyzna po czym zakończył połączenie.
Al Franko również był trochę zaniepokojony sytuacją, zwłaszcza, iż znał charakter Baczki i wiedział, że jest on zdolny do wszystkiego. Pomyślał sobie, że mimo, iż był dobrym zabójcą, to może błędem było zatrudnianie go. Żeby tylko nie narobił kłopotów.
Tego samego dnia wieczorem do Alberta Franko znów zadzwonił telefon. Był to człowiek, który przekazywał mu poufne informacje od przekupionych policjantów.
- Witam, panie Franko. Mam złe wieści. Niespełna godzinę temu policja znalazła w lesie Samochód pana Bitkowskiego, cały zabryzgany krwią. Przypuszczają, że Bitkowski komuś podpadł i zginął w gangsterskich porachunkach.
- Dziękuję za informację – Franko odłożył słuchawkę.
Teraz już wiedział, co zaszło. Baczko poprzedniego dnia odwoził Bitkowskiego do domu, a teraz Bitkowski zniknął. Znaleziono w lesie samochód, którym był odwożony przez Baczkę, w dodatku cały zabryzgany krwią. Wniosek nasuwał się sam. Dobrze, że Baczko nie wiedział o tym, że on się już wszystkiego domyślił, dzięki temu łatwiej będzie się go pozbyć. Gdyby wiedział, że Franko wie, na pewno zniknąłby gdzieś i znów atakował ludzi z ukrycia, a tak Albert wezwie go po prostu do swojej siedziby i po cichu załatwi sprawę. Tak, jutro pozbędzie się problemu…
Dariusz Baczko przez cały dzień był dowódcą grupy. Był z tego dumny, kazał swoim ludziom zwracać się do siebie per „Capo”, tak jak nazywano przywódców włoskich grup mafijnych. Tak łatwo dobrał się do władzy i władza ta tak mu się spodobała, iż pomyślał, że kiedyś zostanie kimś, kto we włoskim klanie nazywałby się „Capo di tutti capi”, czyli szefem wszystkich szefów, takim jak Albert Franko, albo sam pan „Wyższa Instancja”. Wykończył Bitkowskiego i zajął jego miejsce, więc pomyślał sobie, że by zająć miejsce Franka, wystarczy pozbyć się również jego. Kiedy więc następnego dnia zadzwonił do niego sam Al Franko, w jego głowie zaczęła błądzić już myśl o zabójstwie. Wezwał go do swojego mieszkania, więc była to świetna okazja do wykończenia go. Pomyślał jednak, że może to trochę za szybko, że tylko jeden dzień dowodził swoim regimentem, a już miałby zostać szefem wszystkich regimentów. Mogłoby to trochę podejrzanie wyglądać. Zaczął się zastanawiać, czego też Franko może chcieć od niego. Przypuszczał, że wezwanie to zapewne ma związek z zabójstwem Bitkowskiego. Może Franko chciał oficjalnie ogłosić go nowym szefem grupy? Może chciał dać mu jakieś wskazówki co do zarządzania grupą? Pomyślał sobie jednak, że to wszystko byłoby za proste. Zaczął się niepokoić, że Franko może jego podejrzewać o to zabójstwo. Pewnie będzie zadawał mu jakieś podchwytliwe pytania, a Baczko nienawidził takich przesłuchań. Znów zaczęła świtać mu w głowie myśl o wykończeniu Franka już teraz. Nic prostszego, wchodzi do mieszkania, wyciąga gnata, strzela mu w łeb i cześć. Gorzej tylko, jeśli byliby tam również jacyś jego ludzie… Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę siedziby Franka. Gdy dojechał na miejsce, zobaczył, że nigdzie w pobliżu nie ma żadnych „firmowych” aut organizacji, czyli nikogo akurat nie ma w mieszkaniu Alberta oprócz niego samego. Czyżby była to jakaś pułapka? Może specjalnie zaparkowali gdzieś dalej, żeby go zmylić? „O czym ja myślę” – skarcił sam siebie – „na pewno nie chciałoby się im bawić ze mną w takie gierki, przecież nie wiedzą nic o moim planie”. Ruszył po schodach w górę. Nim dotarł na ostatnie piętro, zdążył naładować pistolet i założyć tłumik. Już wiedział, że Al Franko za chwilę zginie z jego rąk. Nim zdąży go o cokolwiek spytać, dostanie kulkę w łeb. Jeśli potem sprawy obrałyby zły obrót i ktoś zacząłby go podejrzewać, to najwyżej zniknie i tyle. Zapukał do drzwi.
- Proszę – usłyszał gdzieś z oddali w środku.
Nacisnął klamkę i wszedł. Drzwi do dużego pokoju, który był gabinetem szefa, były otwarte. „Szykuj się na śmierć, Franko” – pomyślał sobie i przeszedł przez korytarz. Stanął w progu gabinetu i zobaczył, że szefa w nim nie ma.
- Tu jestem – usłyszał z drugiego końca pokoju.
Zauważył drzwi, które były po przeciwnej stronie gabinetu. To zza nich dobiegał głos. Podszedł do nich z wyciągniętą przed siebie ręką, trzymającą pistolet. Miał zamiar wejść i od razu oddać strzał. Stanął przy drzwiach i wyciągnął drugą rękę, by je otworzyć. Nie zdążył jednak tego zrobić. Usłyszał tylko ciche pyknięcie i poczuł nagle przeszywający ból w wątrobie. Sparaliżowało go, czuł, jak wypływa z niego krew, jak nalatuje mu ona do ust, po czym z nich wypływa. Potem usłyszał kolejne przyciszone przez tłumik strzały, a po każdym z nim przeszywał go ból w innej części ciała. Zdał sobie sprawę, że Franko właśnie go rozstrzeliwuje na strzępy. Pociski przebijały cienkie drzwi, po czym wbijały się w ciało Baczki. Już nic nie dało się zrobić. Pistolet wypadł mu z dłoni, Darek osunął się na kolana. Ciężko zaczerpując powietrze pomyślał sobie, że to zapewne ostatni oddech w jego życiu. Tak też było. Usłyszał ostatni strzał, który trafił go w głowę, po czym zapadł się w nicość.
Al Franko otworzył drzwi i zobaczył za nimi leżące na plecach ciało Baczki, podziurawione na strzępy. Wciąż wypływała z niego krew. Było jej mnóstwo, pochlapane nią było całe pomieszczenie. Podszedł do trupa i popatrzył na niego z pogardą. Splunął na jego twarz, po czym kopnął go w głowę.
- Trzeba było pomyśleć przed zrobieniem czegoś tak głupiego – rzucił w jego stronę, po czym zaczął zmierzać w kierunku wyjścia.
Idąc uważał, żeby nie wdepnąć w płynącą wszędzie krew, by nie narobić potem śladów. Po drodze do swojego auta wykonał jeszcze telefon do tak zwanego „sprzątacza”, który trudnił się sprzątaniem po zabójstwach. Kazał mu usunąć z mieszkania wszelkie ślady po trupie Baczki, po jego krwi oraz wymienić podziurawione drzwi, a ciało pociąć i zakopać gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Wsiadł do auta i szofer ruszył w stronę jego domu. Po drodze w uszach Ala Franko brzmiały słowa, wypowiedziane kiedyś, gdy przyjmował Dariusza Baczkę do swojej organizacji, przez człowieka, który zajął się sprawdzeniem jego personaliów: „Nie ma on żadnej rodziny, nikt go nie zna, nie wiem czy ktoś w ogóle wie o jego istnieniu”. Tak, nikt o nim nic nie wiedział i już się nie dowie, choć mężczyzna ten zostawił po sobie na tym świecie ślad w postaci wielu zabitych ludzi.