E-opowiadania

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Usłyszał ciche pyknięcie, po czym nic już nie widział i nie słyszał. Ciało osunęło się na ziemię, a zabójca pochylił się nad nim, by przeszukać kieszenie. Koledzy chłopaka, którzy siedzieli niedaleko, najpierw usłyszeli słowo „spierdalaj” wykrzyczane przez niego, więc zaalarmowani wstali i szybkim krokiem udali się za róg bloku. Po chwili usłyszeli przyciszony przez tłumik wystrzał z pistoletu. Za rogiem ujrzeli swojego przyjaciela leżącego w kałuży krwi i kucającego przy nim, zakapturzonego mężczyznę. W jednej chwili zdali sobie sprawę, co się stało, więc szybko się oddalili, póki morderca ich nie zauważył. Weszli do klatki schodowej i jeden z nich wyciągnął telefon. Przypomniał sobie, jak parę dni temu dwóch ludzi obiecało mu nagrodę za to, że powiadomi ich, gdy zobaczy jakiś napad. Wybrał podany przez nich numer i poinformował o zajściu mężczyznę, który odebrał. Następnie wraz z kolegą udali się na jeszcze jedno piwo – musieli się odstresować po tym, co widzieli. Następnego dnia w południe do owego chłopaka zadzwonił telefon. Był to mężczyzna, którego dzień wcześniej poinformował o napadzie, chciał mu wręczyć obiecaną nagrodę. Umówili się i po spotkaniu z owym wąsatym panem młodzieniec był bogatszy o tysiąc złotych.

     Dariusz Baczko szczycił się tym, że nigdy nie odczuwał litości ani żadnych uczuć do innych ludzi. Był prawdziwym twardzielem, w szkole bił wszystkich rówieśników, pyskował do nauczycieli, niczym się nie przejmował. Był bardzo agresywny już jako dziecko, a gdy podrósł, jego agresja i nienawiść do innych stały się jeszcze silniejsze. Nigdy nie podjął żadnej legalnej pracy, a by mieć pieniądze na kokainę postanowił okradać ludzi. To było zajęcie, które sprawiało mu przyjemność i dostarczało dochodów. Lubił wyżywać się na swoich ofiarach. Zawsze nosił przy sobie nóż, rozkładaną metalową pałkę oraz paralizator. Przełomem w jego życiu był dzień, gdy udało mu się załatwić pistolet. Jeden ze znajomych miał dojścia i załatwił mu prawdziwego gnata oraz amunicję – od teraz Dariusz nie musiał już bić swoich ofiar, po prostu strzelał im w głowę i okradał zwłoki. Zabił tak już siedmiu ludzi, zwykle jego ofiary miały przy sobie jakieś 100 – 200 zł, ale dwa razy udało mu się trafić na facetów z paroma tysiącami w portfelu. Jedną z jego ofiar był policjant, ale nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Zabił kogoś, a ten pies niepotrzebnie próbował interweniować i aresztować go, musiał więc również zginąć. Baczko był teraz najbardziej poszukiwanym człowiekiem w całym kraju. Oprócz policji szukała go również szczecińska mafia, która musiała utrzymywać porządek we własnym mieście i nie na rękę było jej, by jakiś człowiek bez powodu mordował ludzi. Dariusz był jednak bardzo pewny siebie i nie przyjmował nawet takiej możliwości, by mógł go ktoś złapać, czy to mafia, czy policja. Strzelał, okradał i znikał, nie mieli jak go dorwać. Gdy wydał na kokainę wszystkie ukradzione wcześniej od swoich siedmiu ofiar pieniądze, postanowił dokonać kolejnego napadu. Było to teraz trudniejsze, ponieważ wszędzie kręciło się mnóstwo policji, ale wierzył, że da radę. Przechadzał się nocą po „swoim” Niebuszewie, wyglądając ofiary. W pewnym momencie dostrzegł dogodną osobę w jeszcze dogodniejszym miejscu. Jakiś pijany chłopak właśnie stanął za blokiem, by opróżnić pęcherz. Wokół nie było nawet śladu żadnego policjanta, więc mógł działać. Założył kaptur, podkradł się do sikającego młodzieńca i przystawił mu lufę do skroni.

- Dawaj kasę i telefon, gnoju, bo zabiję jak psa – syknął.

- Spierdalaj – warknął tamten.

To rozwścieczyło Dariusza, więc bez namysłu pociągnął za spust. Chłopak padł na ziemię, jego mózg rozbryznął się na ścianie bloku, a Baczko przykucnął, by zabrać mu pieniądze. Znalazł portfel i telefon i zaczął się oddalać. Nagle z ukrycia wyłoniły się jakieś ciemne postacie. Dariusz został otoczony przez pięciu mężczyzn. Byli to ludzie braci Wysockich, których mieli porozstawianych po całym Niebuszewie i tylko czekających na ich sygnał. Gdy Wysoccy dostali cynk od kolegów zamordowanego, od razu dali znać swoim podwładnym gdzie jest morderca, a oni go otoczyli. Baczko wyjął pistolet i chciał ich nim postraszyć, lecz mina mu zrzedła, gdy zobaczył, że każdy z tych facetów również mierzy do niego z broni. Więc jednak go dorwali. Pierwszy raz w życiu Baczko poczuł strach, który jednak po chwili przerodził się we wściekłość. Po co ci ludzie się wtrącają?! Gówno ich obchodziły jego zabójstwa! Teraz jednak nic już nie mógł zrobić, był pewny, że ci faceci go zabiją. Nie miał jednak zamiaru tak po prostu dać się zastrzelić. Skoro wiedział, że i tak zginie, postanowił chociaż postrzelić kilku z napastników. Wycelował pistolet w najbliżej stojącego mężczyznę i już miał pociągnąć za cyngiel, gdy nagle coś pociągnęło jego rękę w dół. Od tyłu został obezwładniony przez dwóch facetów. Próbował się wyrwać, ale nic nie mógł zrobić, tamci trzymali go mocno. Strzelił, jednak pocisk trafił w ziemię. Po chwili wyrwali mu pistolet. Baczko został lekko pobity i związany, po czym podjechał do nich jakiś czarny samochód, który ledwie był widoczny w ciemności, gdyż miał wyłączone światła. Dariusz został wrzucony do bagażnika i auto ruszyło. Nic nie widział, lecz słyszał rozmowę siedzących w środku mężczyzn:

- Gdzie mam jechać? – spytał jeden, zapewne kierowca.

- Do siedziby pana Franko – odpowiedział mu ktoś.

- Myślałem, że mamy się go pozbyć – ktoś zaoponował.

- Pan Franko chce go żywego – rzekł ten sam głos co wcześniej – ma co do niego jakieś plany.

Po dziesięciu minutach szybkiej jazdy wóz się zatrzymał i Baczko został wyciągnięty z bagażnika. Dwóch mężczyzn zaciągnęło go do klatki jakiegoś bloku, po czym wprowadzili go po schodach na samą górę. Zapukali do mieszkania.

 - Wchodźcie – krzyknął jakiś głos i mężczyźni weszli wraz z więźniem.

 W środku siedział elegancki pan palący cygaro. Z poważną miną kazał posadzić schwytanego naprzeciw jego stołu, dwaj mężczyźni usiedli w stojących kawałek dalej fotelach.

 - Witam pana – rzekł Al Franko.

 - Witam – odrzekł Baczko, po czym spytał - kim pan jest?

 - Mógłbym pana spytać o to samo. Nic o panu nie wiem, poza tym, że lubuje się pan w mordowaniu. Więc, z kim mam do czynienia?

 - Jestem Dariusz Baczko – powiedział z dumą w głosie więzień. Nie bał się już zdradzić swojej tożsamości, gdyż myślał, że i tak zostanie zabity. Przynajmniej zapamiętają jego nazwisko.

 Al Franko ledwie zauważalnie skinął ręką w jakimś geście, po czym jeden z siedzących w fotelach mężczyzn wstał i wyszedł. Baczko o tym nie wiedział, lecz gestem tym Franko nakazał owemu człowiekowi, by sprawdził podane przez niego imię i nazwisko.

 - Czy zabije mnie pan? – spytał po chwili milczenia Dariusz.

 - Początkowo miałem taki zamiar, ale doszedłem do wniosku, że szkoda byłoby marnować pański „talent”. Ludzie tacy jak pan są bardzo przydatni. Mógłby pan dla mnie pracować.

 Baczko zdziwił się bardzo, a zarazem poczuł ulgę. Szczycił się tym, że był nieustraszony, jednak żal byłoby mu umierać w tak młodym wieku. Miał dopiero trzydzieści sześć lat. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, więc Franko pomyślał, że jego rozmówca nie może się zdecydować. Spróbował więc go zachęcić:

 - Ile pan znajduje pieniędzy przy ludziach, których pan zabija? Sto złotych? Dwieście? Tysiąc? Za zabicie kogoś na moje zlecenie, dostałby pan co najmniej piętnaście tysięcy.

 Dariusz Baczko aż gwizdnął z zachwytu. Taka sumka to było coś.