E-opowiadania

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Sylwestrowa przygoda w górach

Była druga połowa lat osiemdziesiątych. Umierałam z radości, bo rodzice dali się ubłagać i pozwolili mi pojechać w góry na Sylwestra. Miałam piętnaście lat i był to pierwszy w moim życiu Sylwester tak daleko od domu. Odległość może nie aż taka, bo impreza miała się odbyć gdzieś w Beskidzie Śląskim, czyli zaledwie kilka stacji od Katowic. Jechało się ponad dwie godziny i wysiadało na stacji Wisła Głębce. Przegapić trudno, bo to ostatnia stacja. A dalej to już pieszo do wynajętego domku.

Mój pierwszy Sylwester w górach miałam spędzić z kilkoma koleżankami i kolegami. Kilku z nich znałam, kilku nie. Miesiąc przed imprezą zaczęłam kompletować kreację. Była skromna, ale wyraźnie sylwestrowa. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych można już było kupić coś fajnego. Butiki pełne były kiczowatych mieniących się sukieneczek i plastikowych dodatków. Uzbrojona w konieczny arsenał ciuchów, kosmetyków i malowideł, ruszyłam w drogę.

Do celu dotarłam bez żadnych problemów. Na peronie w Wiśle czekały już na mnie dziewczyny. Zrobiłyśmy po drodze niezbędne zakupy i ruszyłyśmy do domku. Dziewczyny załatwiły mały domek tylko dla nas, Wnętrza były raczej skromne i nie przeładowane meblami. Jeden pokój przeznaczyliśmy na tańce, drugi na jedzenie. Chłopcy zajęli się montowaniem przywiezionego sprzętu, a my zabrałyśmy się do szykowania strawy.

Nie wiem czy domek ten miał starą instalację, dość, że po włączeniu czterech palników kuchenki elektrycznej, lokówki i żelazka, coś strzeliło i zrobiło się ciemno. Zbliżała się osiemnasta, na dworze zupełnie cicho, wokoło biała pustka a my, zamiast stroić się na balety, zaczynamy szukać korków. Ale znajdź tu korki w obcym domu. Poszukiwania na parterze nie dały rezultatu, a drzwi prowadzące na pięterko były zamknięte. Po godzinie miny nam zrzedły. Ogrzewanie przestało działać, a my nie zdążyliśmy podgrzać przywiezionego bigosu. Około dwudziestej przestało być śmiesznie, a zaczęło być irytująco. Telefon co prawda był, ale co z tego. Właściciele wyjechali i nie zostawili nam żadnego numeru. A zresztą, i tak nie mieliśmy klucza do górnej części domu. Godzinę później było już tak zimno, że postanowiliśmy wracać. Prawie biegiem dotarliśmy na stację. Było nam wszystko jedno. Może być dworzec, byle dalej od tego zimnego i ciemnego domu.

Nowy rok przywitaliśmy popijając szampany z butelek na prawie pustym dworcu. Do dziś pamiętam, jak darliśmy się na całą halę śpiewając „Szła dzieweczka” i co tam jeszcze przyszło nam do głowy. Było fajnie! Do domu dotarłam nad ranem sina z zimna. Rodzice przerazili się nie na żarty. Moja relacja z pierwszego w życiu samodzielnego Sylwestra rozśmieszyła ich do łez…