Odcinek 2
- Wyszedłem na odpychającego sąsiada - uśmiechnął się półgębkiem.
- Bynajmniej.
- Ładny ogród. Ktoś go pani projektował?
- Ja to zrobiłam.
- Powinna się pani tym zawodowo zajmować.
- I to robię. Jestem architektem krajobrazu.
Kolejny raz obdarzył ją uśmiechem typu „półgębek”. Zaczynało ją to bawić.
- Nie będę dłużej przeszkadzać. Aha - zatrzymał się przy samochodzie. - Gdyby potrzebowała pani cukru, proszę bez obaw przychodzić. Na tym chyba polega dobre sąsiedztwo?
- Pan również może wpadać w potrzebie.
Patrzyła rozbawiona za znikającym na następnej posesji samochodem.
***
Cień przysłonił jej słońce. Zdjęła okulary i aż podskoczyła na leżaku.
- Co pan tu robi?! - wyjęła z uszu słuchawki iPoda.
- Dzwoniłem dosyć długo do furtki - tłumaczył się. - Zobaczyłem otwarte drzwi na taras, domyśliłem się, że jest pani w ogrodzie i pozwoliłem sobie wejść.
Spojrzał na jej skąpy kostium bikini i uśmiechnął się, rzecz jasna półgębkiem. Czy ten facet nie umie się normalnie uśmiechać, cholera?! - pomyślała.
- Co pana do mnie sprowadza? - nałożyła na siebie lnianą, krótką sukienkę.
- Słucham? - nie mógł oderwać oczu od jej krągłości.
- Po co pan przyszedł.
- Przyszedłem zapytać, czy nie zajęłaby się pani moim ogrodem.
Zapanowała cisza.
- Chyba popełniłem nietakt…- zaczął.
- Ależ skąd. Zgadzam się. Przyznam się panu do czegoś. Ogród Grety traktuję wyjątkowo. Bałam się, że nowy właściciel okaże się palantem, który go zniszczy.
- Cieszę się, że nie okazałem się takim palantem - uśmiech „półgębek” ponownie rozjaśnił jego twarz.
- Może napije się pan kawy?
- Z chęcią.
- W takim razie zapraszam na taras.
***
- Ma pan jakieś życzenia dotyczące ogrodu? - nalała kawy do filiżanek.
- Zdaję się całkowicie na panią. Chciałbym tylko, by znalazło się miejsce na dwie huśtawki.
- Pan ma dzieci? - ogarnęło ją niezrozumiałe uczucie rozczarowania.
- Nie. Mam dwóch cudownych siostrzeńców. Antka, lat siedem i Filipa, lat pięć. Zauważyłem, że z dużą sympatią mówi pani o byłej właścicielce mojego domu - zaczął po chwili.
- Greta była autochtonką - jej twarz rozjaśniła się. - Pan Jaromir, jej mąż przybył na te ziemie z 27 Pułkiem Piechoty. Ogród, to jego dzieło, taka manifestacja uczuć do żony.
Patrzył z przyjemnością na jej uśmiechniętą buzię. Była bardzo ładną kobietą. Proste, ciemno brązowe włosy do ramion. Cera koloru brzoskwini. Zielone oczy, zgrabny nosek i usta, największy atut właścicieli. Pełne i zmysłowe, jakby stworzone do całowania - uśmiechnął się do swoich myśli.
- Czy ja pana nie zanudzam?
- Skądże - starał się zebrać myśli. - Jest pani romantyczką?
- O nie - zaprotestowała rozbawiona.
- Nie wierzy pani w romantyczną miłość?
- Już nie. Byłam zakochana dwa razy i to o te dwa razy za dużo.
- Aż tak było źle?
- Niestety. Jeden okazał się zimny jak pomnik, drugi niebywale nudny. A pan, profesorze? - oparła brodę na dłoni i spojrzała na niego. - Jest romantykiem?
- Czy ja wiem?