Odłożyłam słuchawkę. W tym samym momencie, zorientowałam się, że stałam przez całą rozmowę. Nie wiem dlaczego mam nawyk prowadzenia rozmów telefonicznych na stojąco. W domu u rodziców telefon stał na małym stole w przedpokoju i nie było krzeseł. Rozmawianie na stojąco zostało mi do dziś. Teraz usiadłam i zaczęłam trzeźwo myśleć o tym, co usłyszałam.
Byłam zła – jak zwykle zgodziłam się na coś, czego nie miałam ochoty robić. No, z asertywnością to u mnie raczej ciężko. Ale jak tu się nie zgodzić, gdy ktoś bierze nas z zaskoczenia.Za późno na refleksje, zgodziłam się i muszę zaplanować działanie. Nie będzie łatwo, bo muszę zdobyć namiary ponad dwudziestu osób. Trudno, trzeba wziąć się do roboty.
Najpierw miejsce. Najlepsza będzie ta knajpka niedaleko szpitala. Zadzwoniłam, powiedziałam o co chodzi i wstępnie zarezerwowałam pięć stolików na pierwszą sobotę marca. Teraz lista imion i nazwisk osób, które muszę odnaleźć. Mam, to już chyba wszyscy. Teraz internet, portale społecznościowe i nawiązanie kontaktu z wszystkimi po kolei.
Udało się, prawie wszystkich zawiadomiłam o organizowanym za dwa tygodnie spotkaniu klasowym. Część ucieszyła się, część odmówiła, a część zdziwiła się, że chce mi się coś takiego robić. Nie ważne – większość obiecała, że będzie i to się liczy.
Była sobota, mój ulubiony dzień tygodnia. Jak zwykle wstałam koło 9-tej i w piżamie udałam się do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i kawę. Uwielbiam takie poranki, kiedy nie ubrana, bez pośpiechu i na luzie, ze świadomością możliwości powrotu do ciepłego łóżka, mogę siedzieć przy stole i marnować czas. To jest czas dla mnie i tylko dla mnie. Zjadłam śniadanie, umyłam włosy i z ręcznikiem na głowie szłam do pokoju, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Na pewno administracja – pomyślałam. Jak zwykle w soboty roznoszą zawiadomienia o podwyżkach. Nic z tego, nie idę, niech włożą do skrzynki.
Dzwonek u drzwi rozległ się ponownie. Tym razem był podwójny i bardziej natarczywy. Uparta baba – mruknęłam, musi mieć podpis – wstałam i powlokłam się do wyjścia. Otworzyłam drzwi i widzę, za progiem stoi jakiś facet. Nie znam go. Nie, Znam! Ale zaraz, to niemożliwe! To nie może być on! Chyba jednak on, trochę wyższy i bledszy niż pamiętam. Co jest grane?! Jak śmie zjawiać się tu i nachodzić mnie znienacka z mokrą głową i w szlafroku!
Spoza moich myśli dotarło do mnie „witaj, mogę wejść?"
Już miałam powiedzieć odejdź stąd i zamknąć drzwi, gdy usłyszałam siebie mówiącą „tak, proszę". Zarejestrowałam też, że zamiast zrobić krok w przód i domknąć drzwi, cofam się i wpuszczam do środka Piotra – moją szkolną miłość sprzed kilku lat.
Oskarżenie Zenona Ziembiewicza
Wysoki Sądzie! Czcigodna Ławo Przysięgłych! Czuje się zaszczycona mogąc przedstawić argumenty obciążające Zenona Ziembiewicza i udowodnić przypisywane mu winy.
Wysoki Sąd pozwoli, że przypomnę wszystkim tu obecnym, iż Zenon Ziembiewicz był osobą społeczną, pełnił funkcję prezydenta miasta. Niestety nie spełnił on w tej roli oczekiwań społeczeństwa, był wobec niego nieuczciwy. Bo jak inaczej szanowni zgromadzeni nazwą człowieka, który dał nadzieję robotnikom na poprawę standardu życia a później ją odebrał? Owszem uzyskał fundusze rządowe na remont domów robotników i fabryki Hettnera, ale nie walczył o nie gdy je wstrzymano. Nie zrobił nic, aby uzyskać je ponownie. Obrona oskarżonego tłumaczy go rozczarowaniem, ale co w takim razie powiedzieć o odczuciach robotników, którzy stracili pracę i środki do życia? Czy oni i ich rodziny mieli umierać z głodu tylko dlatego, że pan prezydent się rozczarował?
Historia Mercedes - Część I
Mania
Rozdział 1
„Początki są zawsze trudne"
Barcelona, 01.09.1953 roku. Do jednego z tamtejszych komisariatów przybyła pewna młoda osoba na stanowisko detektywa. Był to pierwszy dzień w nowej pracy. Pewnie sądzicie drodzy czytelnicy, że był to wysoki, dobrze zbudowany, zdecydowany i odważny jak na detektywa przystało mężczyzna, prawda? Otóż nie! Była to osoba drobna, smukła i delikatna. Liczyła sobie 22 wiosny i miała na imię Mercedes.
A bardziej oficjalnie panna Mercedes Maria Luna del Rey. Nie dość, że biedaczka była niesłychanie zestresowana, to jeszcze jej pierwsza sprawa dotyczyła zabójstwa.
Sylwestrowa przygoda w górach
Była druga połowa lat osiemdziesiątych. Umierałam z radości, bo rodzice dali się ubłagać i pozwolili mi pojechać w góry na Sylwestra. Miałam piętnaście lat i był to pierwszy w moim życiu Sylwester tak daleko od domu. Odległość może nie aż taka, bo impreza miała się odbyć gdzieś w Beskidzie Śląskim, czyli zaledwie kilka stacji od Katowic. Jechało się ponad dwie godziny i wysiadało na stacji Wisła Głębce. Przegapić trudno, bo to ostatnia stacja. A dalej to już pieszo do wynajętego domku.