"Pogoda ducha jest niebem,
pod którym wszystko pomyślnie się rozwija..."
--- Jean Paul---
Działo się to pewnego wieczoru, letnią porą, gdy Noc zanurzywszy swój czarny warkocz w bezkresie oceanu postanowiła dowiedzieć się jak wygląda jeden dzień z życia zwykłego człowieka, ludzi. Żeby to zrobić musiała wniknąć w najskrytsze tajemnice ludzi, była ciekawa, dlaczego wszyscy w pogoni życia, nie mają czasu na refleksje, nie widzą piękna gwiazd na niebie, nie dostrzegają urody otchłani mórz, nie zwracają uwagi jak w tafli jeziora widać spadający deszcz meteorytów, jak drzewa w całej swej krasie składają pokłon wszystkim, a rechot żab w trawach jezior otwiera umysł, by zmysły mogły rozpieszczać duszę pięknem otoczenia.
Postanowiła, że zamieni się w jedną ze śmiertelniczek, aby to sprawdzić - tak też zrobiła. Jednak noc, jak to noc, miała w swojej szafie wyłącznie szare i czarne ubrania. Żeby wtopić się w otoczenie pomyślała, że musi zdobyć jakieś szaty.
Miałem w życiu tylko jednego prawdziwego przyjaciela- Krzysia.
Poznałem go w wieku przedszkolnym na podwórku.
Byliśmy nierozłączni, razem chodziliśmy po drzewach gzymsach i dachach, jadłem u niego obiady on u mnie. Jego rodzice traktowali mnie jak syna a siostra jak brata i vice versa.
W wieku kilkunastu lat ustaliliśmy między sobą tak dla zabawy hasło, o którym nikt nie wiedział, żaden z naszych kumpli. Taki punkt rozpoznawczy -jakby ktoś spróbował się pod któregoś z nas podszyć. To była nasza identyfikacja. Znakiem rozpoznawczym był gest, który kojarzył się z pewnym tylko nam znanym niecodziennym, więc trudnym do zapomnienia wydarzeniem. Razem chodziliśmy na dziewczyny, na balety, podobnie się ubieraliśmy, podobnie myśleliśmy. Byliśmy dla siebie przewidywalni, lojalni.
Umieliśmy słuchać siebie nawzajem. Odwiedzaliśmy siebie w wojsku na przepustkach. Razem umawialiśmy się na spacery z dziewczynami. Potem z żonami. Wiedziałem o nim wszystko. Nawet to, że się niechcący zakochał, choć był przecież żonaty. Wiem, że walczył z tym jak potrafił, ale nie wiem, z jakim skutkiem, bo niedługo potem został zamordowany.
W porządku? - Zapytał mnie Puck, gdy siedzieliśmy, mocno przytuleni w połowie zniszczonym moście. Ze względu na okropne warunki pogodowe w Forks, zaczynał mi doskwierać chłód, więc pieszczotliwie otulił moje ramiona własną kurtką. Za to go właśnie kochałam. Taki właśnie był Puck. Na około nas rozlegał się wielki, zielony las. Nasz las. To tutaj pierwszy raz się poznaliśmy. Było to okropnie dawno, i choć miałam zaledwie sześć latek, doskonale to pamiętam. Stałam z tatą w środku tego miejsca, zachwycona jego niesamowitością. Chcieliśmy urządzić tutaj nocleg i wieczorem dopatrywać gwiazd. Mojej starszej siostrze, Coralie w ogóle się to nie podobało. Krzyczała, wierzgała i płakała okropnie bojąc się tego miejsca i momentami nazywając je; \'\'odrażającym\'\'. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak sądzi. Dla mnie, było tu wręcz niesamowicie. I ten zapach... Pociągnęłam mocno nosem, aby przypomnieć sobie tamte odczucia, ale nic nie poczułam, poprzez gęste smarki. Spojrzałam w dół, skubiąc delikatnie paznokciem drewno mostu. Korzystając z tego, że Puck przez jakiś czas nie ma zamiaru się odzywać, postanowiłam przeznaczyć czas na dalsze przypominanie wspomnień... Kiedy tata rozkładał namiot, wymknęłam się z pola jego widzenia. Patrzyłam na słońce, które raziło mnie w oczy, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Było to w pewien sposób fascynujące. Zza kotarów drzew usłyszałam cichy szelest. Jak przestraszony jelonek, odwróciłam głowę w tamtą stronę. Niczego nie zauważyłam. Odwróciłam oczy. Jednak zaraz potem, znowu coś usłyszałam. Tym razem, chłopiec nie zdążył się schować, zza grubymi liśćmi drzewa. Uważnie na siebie patrzeliśmy. Miał tyle lat, co ja. Długie, brązowe włosy opadały mu na migdałowe zielone oczy. Grube brwi, prawie że ze sobą złączone, zmarszczyl w zakłopotaniu. Dalej mi się przyglądał, aż w końcu odważył się odezwać.
- Cześć, brzydulo. - Powiedział wysokim, dziecięcym głosikiem, zabarwiając go w intrygujący uśmieszek.
Czy pisać dalej?
Był deszczowy niedzielny wieczór. Znudzona Ania, siedziała na kanapie, mieszczącej się w centralnym punkcie jej małej, lecz jakże przytulnej kawalerki. Milcząc, spoglądała na strugi deszczu kreślące przepiękne mozaiki na szybie kuchennego okna. Deszcz tworzył obrazy, których nie powstydziłby się najwybitniejszy malarz. W tle słychać było tylko błogą ciszę, przeplataną odgłosami uderzających o szybę kropel. Jeszcze 5 lat temu, uwielbiała takie dni. Widząc zbliżającą się ulewę, zawsze w pośpiechu ubierała się, biegła do swego ulubionego parku, czekając z utęsknieniem, aż chłodny letni deszcz, ukoi jej rozgrzane ciało. Na tę jedną króciutką chwilę, zatrzymywał się czas, wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie, była tylko ona i krople tańczącego wokół niej deszczu. Jako młoda dziewczyna, cieszyła się wszystkim. Kochała życie, naturę – starała się odkrywać każdy jego aspekt na nowo. Cieszyć się wszystkim tak, jakby było to jedyną, niepowtarzalną rzeczą, której już nigdy więcej nie zobaczy. Nie przejmowała się tym co było kiedyś czy miało nadejść, żyła chwilą.
Życie jest piękne, ale nie zawsze jest różowe a czasami z kolcami. Ja dwa lata swej młodości poświeciłem służbie w wojsku, ażeby dzieci mówiły po polsku, był to okres dosyć burzliwy dla Polski wprowadzenie stanu wojennego i niepewność co przyniesie przyszłość, ale trzeba było przez to przejść z podniesioną głową. Po jakimś czasie poznałem jedną dziewczynę, myślałem że ten pech mam już za sobą, ale to dopiero początek moich problemów.