Samotne spacery w okresie jesienno-zimowym to dla mnie moment, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie muszą kojarzyć się z depresyjnymi wyjściami, włóczeniem się bez celu dla zabicia czasu. Nic z tych rzeczy, dla mnie to chwila spokoju, moment na to, żeby usiąść na ławce i przeczytać kilka stron dobrej książki. Zabieram też swoją lustrzankę, dzięki której praktycznie z każdej pieszej wycieczki zachowuję jakąś pamiątkę.
Potrzebowałam wyjść. Przewietrzyć głowę, zapomnieć o tym co przed chwilą przeczytałam. Byłam wściekła. Nie wiedziałam co mam napisać, ani jak się zachować. Ubrałam się więc, zabrałam telefon i wyszłam z domu. Mieszkałam w małej miejscowości, dookoła było dużo lasów oraz łąk i pól. Postanowiłam więc pójść na spacer do lasu. Tam zawsze odnajdowałam spokój i wewnętrzny balans.
We wstępnej części noweli autorka określa czas i podaje dokładnie miejsce akcji. Akcja utworu rozgrywa się przed pierwszą wojną światową, w robotniczej dzielnicy na placu Karola w Londynie. Następnie opisuje wygląd domu Towarzystwa Polskiego, gdzie dzieci emigrantów uczyły się i bawiły. Dzieci, w czasie licznych zabaw przed szkołą, nagle zauważyły dwie osoby: młodego dwunastoletniego chłopca i starszego pana w kapeluszu z laską. Gdy chłopiec pobiegł na drugi róg placu, gdzie gazeciarz chodził tam i na powrót przed swym Kramikiem, dzieci popędziły tam również, stanęły i milcząc badały, co to wszystko ma znaczyć. Wśród nich byli Wicek, Zosia, Felek, Nacia, Krysia i Władek. Ale nieznajomy chłopiec rozmawiał po prostu z gazeciarzem. Przez ten czas zrobiło się ciemno. Gdy na czwartym rogu placu zapaliły się światła, w Domu Polskim dzieci rozpoczęły lekcje.
Potrzebuję oczyszczenia. Potrzebuję napisać to wszystko, opowiedzieć sobie raz jeszcze. Może to pomoże odzyskać mi spokój którego szukam już od kilku lat.
Miałam wtedy 26 lat. Skończone studia, dobra praca, samochód, dom. Byłam sama. Poznaliśmy się w pracy. Nie pamiętam dokładnie naszego pierwszego spotkania. Okazało się że mamy razem pracować przy pewnym projekcie. Długie spotkania często po godzinach, rozmowy telefoniczne wykraczające poza zakres naszych obowiązków, wreszcie spacery, wspólne wyjścia. Tak jakoś to się potoczyło. Pokazywaliśmy sobie nasze światy. On sportowiec, koszykarz, tłumaczył mi zasady gry i zabierał na mecze, ja branża eventowa wprowadzałam go w tajniki organizacji imprez.
Pamiętam jak mając czternaście lat dowiedziałem się, że moja mama jest w ciąży. Oniemiałem, lecz przyjąłem tą wiadomość z niezwykłym entuzjazmem. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo i cieszył mnie fakt, że będę miał brata ‒ późno, ale jak to się mówi lepiej późno niż w cale.
Emil kończy dziś piąte urodziny i z tej właśnie okazji, przyrządziłem mu małe przyjęcie urodzinowe. Z samego rana, kiedy nasi rodzice szykowali się do wyjścia do pracy, wyszedłem do sklepu, by kupić ulubione przez niego słodycze, takie jak: czekoladowe brownie z chrupiącymi orzeszkami, kilka czekoladowych jajek – niespodzianek, owocowe żelki w kształcie trzymających się za rękę misiów i dwie butelki czerwonej oranżady. Oczywiście nie zapomniałem również o prezencie, który zamówiłem już wcześniej przez internet. Nie było z tym żadnego problemu, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę, że Emil ucieszy się z dużych klocków lego z jego ulubionej serii, śmiesznego, wręcz karykaturalnego misia o głowie wielkości dyni, ubranego w zieloną bluzę z kapturem, w której wyglądał jeszcze bardziej zabawnie i zestaw puzzli o dokładnie stu dwudziestu czterech elementach.